Rz: „Faust w literaturze i muzyce" – to był temat pana pracy magisterskiej. Patrząc na pana, rocznik 1948, jestem przekonany, że młodzieńczy wygląd oraz aktywność mogą łączyć się z jakimś cyrografem.
Jean-Michel Jarre: Przejrzał pan mnie na wskroś, teraz nie ma już sensu niczego ukrywać! Na początku kariery podpisałem cyrograf, ale pewnego dnia przyjdzie mi zapłacić za młodzieńczą wenę. A już serio: nowy album nie bez powodu nazywa się „The Time Machine". Konserwuje mnie muzyka.
Czy to prawda, że zaczął pan myśleć o płycie po spotkaniu z Davidem Lynchem?
Prawda. Album jest owocem pomysłu na moje spotkania z artystami, których cenię za to, że mając wpływ na rozwój muzyki elektronicznej, byli inspiracją również dla mnie. Wśród nich ważne miejsce zajmuje David Lynch – oprócz tego, że reżyseruje, jest muzykiem. Jeśli przypomnimy sobie jego filmy „Twin Peaks", „Zagubiona autostrada", zdamy sobie sprawę, że każdy z nich jest perfekcyjnym soundtrackiem. Nastrój jego thrillerów kreuje nie obraz, lecz dźwięk właśnie. Na początku „Blue Velvet" kamera wjeżdża do ucha. Dla mnie jest to metafora muzyki organicznej, jedynej, która ma dla mnie sens. Człowiek jest muzyką i świat jest muzyką.
Jak zgromadził pan wielką grupę gwiazd?