"Rzeczpospolita": Tytuł poprzedniego albumu „Bawię się świetnie" był ironiczny. Tytuł nowej płyty „Dla naiwnych marzycieli" też jest taki?
Ania Dąbrowska: Ten tytuł jest jak najbardziej serio i wiele mówi o mnie. Jestem naiwną marzycielką i chciałabym jeszcze móc wierzyć w miłość, w ludzi, w wyższe uczucia i motywacje, a nie zgorzknieć do reszty, przejmując się tym, że wszystko, co dobre w życiu, jest iluzją.
Wiele jest na nowej płycie piosenek o rozstaniu. Czy to ma być album, który wpisuje się na listę wielkich płyt o damsko-męskich rozstaniach, jak „21" Adele czy „Jagged Little Pill" Alanis Morissette?
Na pewno nie zamierzałam robić z mojego prywatnego życia okazji do promocji siebie i mojej twórczości. Każda piosenka jest o czymś innym. Teksty są inspirowane historiami wielu ludzi, jakie słyszałam, o jakich mi opowiadano. Pisząc, czasami nie wiemy, w którą zmierzamy stronę. Może czasami piszemy o niespełnionych potrzebach, o nadziei, że coś się jeszcze dobrego w życiu wydarzy? Dlatego myślę o mojej nowej płycie jako o zbiorze piosenek o tematyce damsko-męskiej. Może to brzmi banalnie, ale już się przyzwyczaiłam do tego, że mężczyźni do takich tematów podchodzą płytko. A płyty, których tytuły padły, bardziej niż z rozstaniami kojarzą mi się ze złamanym sercem. To, co się przydarzyło, jest zazwyczaj bardzo przyziemne. Tymczasem emocje są mocne i najlepsze albumy wielu wokalistek tego właśnie dotyczą. Dodałabym do tej listy jeszcze Amy Winehouse.
Nie chce być pani zaliczana do wokalistek, które czerpią z prywatności.