Składankowe wieczory nie cieszą się z reguły powodzeniem u widzów Opery Narodowej. Tymczasem trzeci pokaz „Baletów polskich", który oglądałem, został przyjęty gorąco. Dwa wcześniejsze kończyły się stojącą owacją.
Niespodziewany sukces (bilety rozchodziły się początkowo opornie) wynika z paru powodów. W tej premierze, przygotowanej z myślą o stuleciu niepodległości, nie ma nic z rocznicowo-historycznej daniny. Jest urok i siła nowej generacji choreografów, którzy sięgając do tradycji, tworzą sztukę dnia dzisiejszego.
Inspiracją dla trzech twórców spektaklu były utwory dwudziestolecia międzywojennego. To były lata licznych związków kompozytorów z tańcem. Przykładów można by znaleźć w archiwach znacznie więcej, niż wydobyto ich teraz.
Trzeba jednak ich szukać, bo większość kompozycji pisanych dla baletu pokrył kurz zapomnienia. Niesłusznie, o czym świadczy choćby „Świtezianka" Eugeniusza Morawskiego, inspirowana balladą Adama Mickiewicza. Była wydarzeniem lat 30., ale Warszawa nie oglądała jej od 1962 r.
W muzyce niewiele jest tu romantycznego rozmarzenia, dominuje fascynacja nowoczesnością typowa dla międzywojnia. Pięknie odwołał się do niej choreograf Robert Bondara, przywołując charakterystyczny dla epoki kult ciała, sportu i obyczajowej swobody.