Do wypadku doszło w lutym 2017 roku. Rządowa kolumna trzech samochodów na sygnale, w której pojazd premier Beaty Szydło jechał w środku, wyprzedzała fiata seicento. Jego 21-letni kierowca przepuścił pierwszy samochód, a następnie zaczął skręcać w lewo i zderzył się z autem szefowej rządu.
Samochód ówczesnej premier uderzył w drzewo. Ranny został funkcjonariusz BOR. Premier, która doznała potłuczeń, trafiła do szpitala w Oświęcimiu, skąd następnie przetransportowano ją helikopterem LPR do Warszawy, do Wojskowego Instytutu Medycznego przy ul. Szaserów.
Jak ustaliła "Rzeczpospolita", aby wybielić rządową ochronę, prokuratura naciągnęła fakty o wypadku. Na podwójnej ciągłej, przekraczając dopuszczalną prędkość i bez sygnałów dźwiękowych – tak rządowa kolumna wioząca premier Beatę Szydło poruszała się po Oświęcimiu 10 lutego 2017 r. tuż przed wypadkiem. To ustalenia śledztwa, jakie przez ponad rok toczyło się w Prokuraturze Okręgowej w Krakowie. Sprzeczne wnioski, jakie na bazie zebranych materiałów wysnuła prokuratura, by przypisać winę Sebastianowi K., szokują.
W lipcu mecenas broniący 21-letniego Sebastiana K. nie zgodził się na umorzenie sprawy. Śledczy chcieli, by kierowca miał wyznaczony okres próby wynoszący 1 rok. Dodatkowo miałby zapłacić 1,5 tys. zł nawiązki.
Mecenas Władysław Pociej przekonywał, że jego klient jest niewinny i wskaże to przed sądem.