To była największa katastrofa z udziałem polskiej załogi – nie licząc zatonięcia promu „Heweliusz”. Grecki tankowiec płynął z Nowego Jorku do Amsterdamu. Na pokładzie było 24 polskich marynarzy oraz pięć towarzyszących im żon. 22 kwietnia 1988 roku, gdy statek był około 800 mil na południowy wschód od Nowej Szkocji, w centrum ratowniczym w Nowym Jorku usłyszano wezwanie „Mayday”. Natychmiast rozpoczęto akcję ratowniczą. Włączyły się w nią okoliczne statki, w tym polskie, oraz amerykańskie samoloty. Na miejscu okazało się, że nie ma kogo ratować. Statek był przełamany i płonął. Na morzu był sztorm. Następnego dnia wyłowiono ciało jednego członka załogi. Reszta została w oceanie.
Sebastian Szulkowski miał wtedy dziewięć lat, a jego brat sześć. Stracili oboje rodziców. Ich ojciec Andrzej Szulkowski był czwartym mechanikiem na tankowcu.
– To miał być jego ostatni rejs. Wróciłem ze szkoły i dowiedziałem się o tragedii. Ciągle łudziliśmy się, że to jakaś fatalna pomyłka i że odnajdą rozbitków – wspomina Sebastian.
Rufa tankowca dryfowała po Atlantyku jeszcze około sześciu tygodni. Potem na hol wzięły ją dwa hiszpańskie trawlery rybackie i obrały kurs na Europę. Hiszpanie weszli też na pokład, gdzie znaleźli zwęglone ciała siedmiu osób oraz dziennik okrętowy. Na spotkanie szykowali się już eksperci. Ale 17 czerwca rufa nieoczekiwanie poszła na dno. Przepadł jedyny dowód, który mógł pomóc wyjaśnić okoliczności tragedii.
„Athenian Venture” wybudowano w Szwecji w 1975 roku na zamówienie Polskiej Żeglugi Morskiej. Tam też pływał przez pierwsze lata jako „Karkonosze”.