Nie przyznaję się do winy, nie zgadzam się z zarzutami – powiedział były ordynator szpitala MSWiA w sobotę w Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa, gdzie toczy się jego proces. To były jego jedyne słowa.
Oskarżony o korupcję, mobbing i znęcanie się nad osobą najbliższą Mirosław G. odmówił składania dalszych wyjaśnień. – Na wszelkie pytania odpowiem w późniejszym terminie – zadeklarował. Sąd przez kilka godzin odczytywał więc tylko zeznania, jakie kardiochirurg złożył w śledztwie. – Przez 20 lat mojej pracy nigdy nie warunkowałem przeprowadzenia operacji od przyjęcia łapówki – zeznał G. na pierwszym przesłuchaniu w lutym 2007 r., tuż po zatrzymaniu go przez CBA. Z aktu oskarżenia wynika co innego: w dziewięciu przypadkach miał uzależnić operację lub leczenie od otrzymania pieniędzy.
– Najczęściej pacjent zostawiał butelkę – twierdził G., dodając, że często „szarpał się” z tymi, którzy „wciskali” mu alkohol. – Zdarzało się, że zostawiali koperty lub „jakieś zawiniątka z pieniędzmi”, ale były to przypadki niezwykle sporadyczne – mówił prokuratorom. Koperty miał oddawać „na potrzeby szpitala”, a kwiaty do szpitalnej kaplicy. – Dowody wdzięczności są przyjęte w Polsce i na całym świecie – przekonywał.
Relacje świadków, którzy zarzucają mu korupcję, dr G. uważa za pomówienia. – Wynikają z rozgoryczenia tych, których bliscy zmarli po operacjach – oceniał. Zaprzeczył, by doprowadził do śmierci trojga pacjentów, którzy zmarli po zabiegach – za co śledczy postawili mu zarzuty, a potem je umorzyli.
– Wykonałem 600 przeszczepów serca, każdy z nich jest ryzykiem – zeznał oskarżony. Przyznał, że nieświadomie pozostawił gazik w jamie serca Floriana M. – Nie ukrywałem przed rodziną zaistniałego błędu – zaznaczył. Tłumaczył, że chorego poddano reoperacji dopiero po kilku dniach, bo instrumentariuszka nie była pewna, czy gazik istotnie zaszyto. Za słuszną uznał decyzję o przeszczepie serca u Jerzego G. (w tej sprawie miał zarzut zabójstwa, ostatecznie umorzony).