[b][link=http://blog.rp.pl/salik/2009/06/10/w-bankach-jak-w-polityce/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Czemu aktorka ze spotów przedwyborczych PiS rzekomo pobita z przyczyn politycznych nie zgłasza zajścia na policję, ale za to biega po mediach rozpowiadając o zdarzeniu? Czemu największy polski bank kontrolowany przez państwo chce wypłacić cały, gigantyczny zysk za ubiegły rok, a później emitować akcje, by pozyskać pieniądze? No i dlaczego prezes PiS po przesadnym zruganiu swego zausznika (Ziobro) zupełnie niespodziewanie i bez żadnych głębszych przyczyn (i oporów) ubliża dziennikarzowi Radia Zet?
Oczywiście każde z tych wydarzeń ma jakieś logiczne wytłumaczenie, co nie oznacza, że zdarzenia te są „normalne”. Z punktu widzenia autora niniejszego tekstu wytłumaczenia w kolejności alfabetycznej są następujące: a) nie wiem, b) bo budżet potrzebuje pieniędzy, c) bo prezes PiS z nieznanych przyczyn uważa, że jedyna rzeczywistością, jest taka, która jest zbieżna z jego wytycznymi (wytycznymi – bo to coś więcej niż oczekiwania). Dlatego jeśli ktoś się z nim nie zgadza, to albo jest potomkiem partyzantów z Armii Ludowej lub miał dziadka w PPR czy ojca w ZOMO, albo nie potrafi po prostu (tu element wyrozumiałości) odróżnić PRAWDZIWEGO dobra od PRAWDZIWEGO zła.
Ale to nie PiS-owski teatr był najciekawszy. Świat pieniądza jest dużo bardziej interesujący. „Gazeta Wyborcza” i „Dziennik” otwierają się dziś planowaną wypłatą dywidendy PKO BP. Dla statystycznego Polaka sprawa nieistotna, ale z punktu widzenia polityki rządu PO zadziwiająca. Z jednej strony instytucje państwowe (Narodowy Bank Polski i Komisja Nadzoru Finansowego) twierdzą, że gospodarkę mogą rozruszać kredyty, a więc od miesięcy rekomenduje, by banki nie wypłacały zysków akcjonariuszom, ale przeznaczyły je albo na akcję kredytową, albo na zabezpieczenie własnej płynności, a z drugiej gdy większość prywatnych banków zachowuje się zgodnie z tymi rekomendacjami, tym, który się wyłamuje jest kontrolowane przez państwo PKO BP. Nazwanie tego niekonsekwencją to chyba zbyt łagodne określenie.
Ekonomiści, a nawet przedstawiciele rządu niejednokrotnie mówili z troską o polskim systemie bankowym. W czasie przedstawiania recept na ratowanie gospodarki podkreślali, że wiele zależy od tego, czy banki będą w odpowiedniej skali pożyczać pieniądze firmom i obywatelom. Tyle, że w budżecie jest dziura więc trzeba ją czymś łatać – najlepiej urobkiem folwarku państwowych firm. Robiły to wcześniej wszystkie rządy bez wyjątku, ale w przypadku PKO BP i kryzysu finansowego o wyjątek aż się prosi. Co więcej – ten wyjątek miał nastąpić. I rząd powinien się teraz tłumaczyć z postępowania wbrew własnym obietnicom. Ale chyba nikt w rządzie takiej potrzeby nie odczuwa. W końcu o pieniądzach dżentelmeni nie dyskutują. A szkoda.