Życie ze śmiercią po sąsiedzku

Szczecin. Co gorsze: pracować 25 lat pod ziemią czy tyle samo mieszkać na cmentarzu? – zastanawia się pan Hełma

Publikacja: 31.10.2009 03:06

Ludzie, którzy mieszkają normalnie, przed domem mają trzepak, piaskownicę, ogródek. A my mamy plac,

Ludzie, którzy mieszkają normalnie, przed domem mają trzepak, piaskownicę, ogródek. A my mamy plac, gdzie parkują karawany i przeładowuje się trumny – mówi Zdzisław Hełma Dariusz Gorajski

Foto: Fotorzepa, Dariusz Gorajski Dariusz Gorajski

– Bać to się trzeba żywych, a nie umarłych – wzrusza ramionami Zdzisław Hełma, kwitując sąsiedztwo, w którym przyszło mu żyć. Bo Hełma nie wierzy w duchy.

– Ty to w nic nie wierzysz – wytyka żona Julia. I mówi, że sama aż podskakuje ze strachu za każdym razem, gdy coś stuknie. – Ja się nigdy do tego miejsca nie przyzwyczaiłam. I nigdy nie czułam się jak u siebie w domu. Żyjemy tu jak w jakimś horrorze.

– Ano żyjemy – mówi Zdzisław. I przyznaje, że chociaż on „niebojący się”, to nie jest to normalne życie: – Pan wie, co się tu dzieje, jak się zbliża Święto Zmarłych? Światła nie musimy w domu zapalać, taka łuna bije.

Hełmowie o życiu towarzyskim musieli szybko zapomnieć: muzyki nie wypadało głośniej puścić

W oknach u Hełmów mnóstwo doniczkowych roślin – tak jakby chcieli sobie oszczędzić widoku. Bo za oknami, choć są i piękne drzewa, to i mogiła przy mogile. Ulica Ku Słońcu 125a to adres bramy głównej Cmentarza Centralnego w Szczecinie. Największej nekropolii w Polsce, trzeciej pod względem wielkości – po hamburskim Ohlsdorfer Friedhof i wiedeńskim Zentralfriedhof – w Europie. Na 170 ha założonego w 1899 r. cmentarza spoczywa ponad 300 tysięcy zmarłych.

Ale Ku Słońcu 125a to także adres prywatnego mieszkania Zdzisława i Julii Hełmów. Od 1984 r., czyli od 25 lat.

Między trumną a kwaterą

W skrzydłach pięknej, długiej na 77 metrów neoromańskej bramy cmentarza mieszczą się m.in. biura administracji służb komunalnych, magazyny, firmy pogrzebowe, kwiaciarnie, punkty sprzedaży wieńców i zniczy. Do mieszkania Hełmów w lewym skrzydle bramy trafić więc niełatwo. Od strony nekropolii wejścia nie ma, bo jest publiczna toaleta. I kwatery, czyli mogiły – jak widnieje na tabliczce – od 21 do 30. Od frontu szyldy kierują do firmy pogrzebowej. Na półpiętrze z otwartych dwuskrzydłowych drzwi firmy pogrzebowej bije blask lakieru eksponowanych rzędem trumien. A pod drzwiami lokalu nr 3 normalna wycieraczka. Na drzwiach – skrzynka na listy.

– Nawet listonosz, jak był nowy, to nas tygodniami omijał, bo myślał, że adres na kopercie to pomyłka – mówi pan Zdzisław. – Nie przyszło mu do głowy, że ktoś może mieszkać na cmentarzu.

Julia Hełma: – Kiedyś musieliśmy syna odbierać z posterunku w odległej dzielnicy, bo funkcjonariusze, legitymując go, uznali, że podając adres, robi sobie z nich żarty.

Cmentarz Hełmowie znają bardzo dobrze. Oboje przed emeryturą pracowali w komunalnej zieleni miejskiej. – Ja nawet, jak trzeba było, to i trumny woziłem, i grabarzem byłem – wspomina pan Zdzisław. – Ale co innego pracować na cmentarzu, a co innego mieszkać, prawda?

Na Ku Słońcu wprowadzili się w 1984 r. W poprzednim służbowym mieszkaniu było już za ciasno, bo mieli trzech synów. – Dyrektor zieleni powiedział mi: „Mamy duże mieszkanie, ale na cmentarzu. Przenieście się tam na jakiś czas, a potem pomyślimy, co dalej”.

Hełmów może i nie uszczęśliwił ten przydział, ale najmłodszy Adaś akurat szedł do podstawówki, a mieszkanie miało ponad 70 m. – Miało być na kilka miesięcy, góra na rok – dodaje Zdzisław Hełma.

Wyciąga z pudełka po czekoladkach pożółkłe papiery. Przydział jak przydział. Służbowe mieszkanie, wyliczone metraż i czynsz, wyszczególniona liczba izb i przybita pieczątka. Ani słowa o tym, że umowa jest „na chwilę”. – To była komuna – tłumaczy pan Zdzisław. – Sprawy się załatwiało na gębę. Potem dyrektora przenieśli, a my utkwiliśmy tu, przy mogiłach, na dobre.

Pies wył, żałobnicy śpiewali

Przez 20 lat mieszkali przez ścianę ze zmarłymi. – Pod nami była kaplica – opowiada pan Zdzisław. – Tu przywożono ciała do mycia, do ubrania. Tu też zmarli czekali na pogrzeb. Bywało, że latem, w upały, czuć było śmierć. Dosłownie.

– Przywozili trupy, wywozili trupy – wszystko tą samą drogą, jaką ja wracałam z zakupów, a dzieci ze szkoły – opowiada pani Julia. – Proszę sobie wyobrazić, idę po schodach z siatkami, a tu niosą ciało. No to ja się przesuwam, przepuszczam, i idę do domu robić obiad.

– Ale żeby pan nie myślał, że nosili tylko w trumnach – podkreśla pan Zdzisław. – Na noszach nosili, przykryte prześcieradłem. Czasem kawałek stopy było widać czy ręki. Mnie tam nie nowina, ale żona i dzieci...

– Niby przez lata można się przyzwyczaić, jak takie rzeczy dzieją się codziennie, nawet kilka razy dziennie. Ale nigdy nie przywykłam. Zawsze czułam zimny dreszcz. I jakąś taką...

– Niestosowność?

– O, właśnie. Niestosowność.

Zdzisław Hełma mówi, że przy obejściu jest coś w rodzaju podwórka i płot, ale proponuje, żeby sobie wyobrazić dzieci, które się tu bawią. – Ludzie, którzy mieszkają normalnie, przed domem mają trzepak, piaskownicę, ogródek. A my mamy plac, gdzie parkują karawany i przeładowuje się trumny. Dwaj starsi synowie jakoś sobie z tym radzili, ale najmłodszy Adaś to o zmierzchu nawet mowy nie było, żeby wyszedł.

Hełmowie mieli psa Kajtka. – Kochane zwierzę było, ale musieliśmy zrezygnować z niego, bo administracja cmentarza, grzecznie, ale naciskała – wyjaśnia Hełma. – A pies jak to pies. Za drzwiami żałobnicy wynoszący ciała śpiewali pieśni, a kundel za tą pieśnią wył jak nieboskie stworzenie.

O życiu towarzyskim też Hełmowie musieli szybko zapomnieć: – To przecież cmentarz, więc ani muzyki nie wypadało nigdy głośniej puścić, o swobodnej zabawie z przyjaciółmi też nigdy nie było mowy.

Do zabawy w mieszkaniu u Hełmów też zresztą nikt się nie palił. Pan Zdzisław: – Mamy dobrych starych przyjaciół. On, jak do nas przyjdą, to jeszcze jako tako, wypije, pogada. Ale jego żona, to jakby na igłach siedziała. Nie dziwię się. Jeśli nam po 25 latach tu ciągle nieswojo, to co dopiero gościom?

Julia Hełma dodaje, że nie inaczej jest z dalszą rodziną, choć ta miała czas przyzwyczaić się do niezwykłego adresu krewnych w Szczecinie. – Brat żony był górnikiem na Śląsku – wspomina pan Zdzisław. – I kiedyś się spieraliśmy, co gorsze: pracować 25 lat pod ziemią czy tyle samo mieszkać na cmentarzu.

Nie chcą umrzeć na cmentarzu

Dziś jest trochę lepiej, bo wprawdzie nadal żyją na cmentarzu, ale odkąd kilka lat temu przeniesiono kaplicę w głąb nekropolii, Hełmowie za sąsiadów mają już tylko puste trumny. I szatnię, w której przebierają się grabarze i mistrzowie ceremonii.

Zdzisław Hełma: – Od czasu do czasu możemy jeszcze podziwiać wystawy trumien, bo jak przywożą towar do firmy pogrzebowej, to na podwórku odbywa się ich dokładny odbiór: czy zarysowań nie ma, odprysków lakieru, ubytków, czy się równo zamykają. Ale faktycznie, nieboszczyków za sąsiadów już nie mamy.

Jednak Hełmowie wciąż chcą się z cmentarza wyprowadzić. Kiedyś chcieli stąd uciec, bo trudno normalnie żyć, gdy pod oknami co godzinę przechodził pogrzebowy kondukt.

Dziś chcą się stąd wyrwać, bo synowie się usamodzielnili – mieszkanie jest duże, a dwie skromne emerytury ledwie wystarczają.

– We dwójkę jakoś tu żyjemy, ale pewnego dnia któregoś z nas może zabraknąć – mówi pan Zdzisław. – I co, drugie zostanie samo w mieszkaniu na cmentarzu?

– Po moim trupie – wzdraga się Julia Hełma, dopiero po chwili uświadamiając sobie ironię swoich słów. – Ani jednego dnia bym tu sama nie została.

Hełmowie mówią, że prosili o zamianę wiele razy. – Ale zawsze słyszeliśmy, że nie ma mieszkań, że może później – mówi Zdzisław Hełma. – W końcu przestaliśmy się upominać, bo odpowiedź zawsze była taka sama: „Nie ma i szybko nie będzie”.

Okazuje się jednak, że Hełmowie, po ćwierć wieku mieszkania na cmentarzu, mogą się w końcu zamiany doczekać, choć nie z powodu swojej niecodziennej sytuacji.

Trzy lata temu z formalnym wnioskiem o przydział Hełmom innego lokalu do władz miejskich wystąpił Zakład Usług Komunalnych, administrator cmentarza, który potrzebuje dodatkowych pomieszczeń. Wówczas zgody na wykwaterowanie rodziny nie było, ale ZUK wniosek ponowił w tym roku. I jak poinformował „Rz” Piotr Landowski z biura prasowego Urzędu Miasta, prezydent Szczecina Piotr Krzystek zdecydował, by wskazać rodzinie z Ku Słońcu 125a odpowiedni lokal. Sprawą zajął się już Zarząd Budynków i Lokali Komunalnych.

– Oby tak się w końcu stało – mówi Julia Hełma. – Całe dorosłe życie mieszkam na cmentarzu, więc chociaż umrzeć chciałabym gdzie indziej.

– Bać to się trzeba żywych, a nie umarłych – wzrusza ramionami Zdzisław Hełma, kwitując sąsiedztwo, w którym przyszło mu żyć. Bo Hełma nie wierzy w duchy.

– Ty to w nic nie wierzysz – wytyka żona Julia. I mówi, że sama aż podskakuje ze strachu za każdym razem, gdy coś stuknie. – Ja się nigdy do tego miejsca nie przyzwyczaiłam. I nigdy nie czułam się jak u siebie w domu. Żyjemy tu jak w jakimś horrorze.

Pozostało 94% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo