Zabieram wszystko, czyli dług po częstochowsku

Musiałem przerwać ten zaklęty krąg – mówi biznesmen, którego dług urósł z 1,5 do 12 mln zł. Podejrzewa, że oszukanych jest więcej

Publikacja: 08.03.2010 20:29

Marcin Stefański zawiadomił policję: – Inaczej bym się od nich nie uwolnił, a Z. wciąż by wymyślał j

Marcin Stefański zawiadomił policję: – Inaczej bym się od nich nie uwolnił, a Z. wciąż by wymyślał jakiś kolejny fikcyjny dług

Foto: Fotorzepa, Tomasz Jodłowski TJ Tomasz Jodłowski

Ta historia przypomina film "Dług". Ale Marcin Stefański miał odwagę stawić czoła swoim prześladowcom. – Nie chcę się więcej bać. Doprowadzę sprawę do końca, żeby moja żona i córka były bezpieczne – mówi "Rz".

By rozwijać firmę, pożyczył 1,5 mln zł. Niedługo potem usłyszał: – Jesteś winien 12.

Nie poddał się. Zawiadomił policję. Walczy do dziś.

Jego historia to jednocześnie opowieść o jednym z najbardziej zagadkowych spraw ostatnich lat: dochodzeniu dotyczącym zorganizowanej grupy przestępczej, która podejrzewana jest o to, że na lichwiarski procent pożycza pieniądze biznesmenom, a potem zastrasza ich i zmusza do przepisania na siebie domów i firm. Milionowymi sumami obracał... bezrobotny technik budowlany. A w tle pojawiają się szanowani obywatele Częstochowy: przedsiębiorcy, znany adwokat. Jest i żona paliwowego mafiosa.

"Rzeczpospolita" ujawnia kulisy sprawy.

[srodtytul]Podchody i przynęta[/srodtytul]

Marcin Stefański prowadzi z żoną myjnię samochodową i salon fryzjerski, którego styliści czeszą gwiazdy programów telewizyjnych. W 2003 r. pierwszy raz w życiu pożyczył pieniądze na procent. – Chciałem rozbudować firmę, a w banku nie miałem szans na kredyt – opowiada. Pod zastaw wziął 100 tys. zł na 10 procent miesięcznie. Od kogo? – Od mężczyzny o pseudonimie "Szafa", do którego dotarłem przez Marka Z., mającego opinię lichwiarza – wyjaśnia. Dług u "Szafy" szybko spłacił – także pożyczonymi pieniędzmi. Dostał je od ciotki z Francji.

Ale gdy ciotka się upomniała o swoje, Marcin znów znalazł się w kłopocie. Wtedy w życiu Stefańskiego ponownie pojawił się Marek Z.

– Mył u nas samochód trzy razy w tygodniu. Podpytywał o moją sytuację materialną, aż powiedział: "Jakbyś potrzebował pieniędzy, mogę ci pomóc" – opowiada biznesmen.

Uznał to za dar od losu, bo zniecierpliwiona ciotka wytoczyła mu sprawę w sądzie. – Poprosiłem go o pomoc – wspomina. I mówi, że wiosną 2006 r. Marek Z. przywiózł mu 300 tys. zł. Na 5 procent miesięcznie. Potem kolejne sumy. – Pożyczałem praktycznie przez rok aż spłaciłem rodzinę z Francji – mówi Stefański. Ale procenty urosły do ośmiu miesięcznie. Tak zdecydował Z.

– W 2007 r. oddałem mu więcej niż pożyczyłem. Ale on mówił, że spłaciłem tylko procenty – twierdzi biznesmen.

Suma długu naliczanego przez Z. rosła. Żeby oddać, pożyczał dalej. A Z. chętnie dawał, np. 300 tys. zł. I wyznaczył cztery terminy spłat w miesiącu. Kazał pilnować zwłaszcza ostatniego, bo – zaznaczał – to były "pieniądze mecenasa".

Skąd bezrobotny Marek Z. miał takie kwoty? I o jakiego "mecenasa" mogło chodzić? – "To są pieniądze od dziwnych ludzi, nikomu nie mów, bo przyjadą i cię zastrzelą. Masz rodzinę" – straszył Z. – wspomina Stefański. Z. go osaczał. – Przesiadywał w domu i w firmie po kilka godzin dziennie – opowiada biznesmen. Jego żona Dagmara wspomina: – Nawet jak jechaliśmy do kina, to on zawsze się wprosił. Dziś oboje uważają, że Z. po prostu sprawdzał, w jakim stanie są ich interesy. W końcu zaczęli traktować go jak przyjaciela rodziny. Stefański został ojcem chrzestnym jego syna. – Byłem przestraszony, ale dziecku nie wypadało odmówić – tłumaczy Marcin.

Myślał, jak uwolnić się z matni rat, pożyczek, odsetek, terminów. Miał nadzieję, że pomoże mu nowy pomysł na biznes. Kupił działkę, zaczął w Częstochowie budowę apartamentowców z mieszkaniami na sprzedaż.

– Powiedziałem Markowi: "Jak inwestycja wypali, będę mógł cię spłacić". Nie był zadowolony – ocenia Stefański. – Mówił, że musiałbym mu oddać dużo więcej, bo jest umówiony "z różnymi ludźmi" na "długie terminy".

[srodtytul]Pułapka i katastrofa[/srodtytul]

Budowa ruszyła w 2008 r. Ale przyszedł kryzys. Chętnych na mieszkania nie było. A Z. wymieniał coraz większe kwoty długu. – Jesienią 2008 r. było prawie 900 tys. zł samych odsetek – mówi Stefański. Był przerażony. Z. zaproponował więc kolejne pieniądze.

– Powiedział, że naszykuje mi 1,5 mln zł, ale muszę oddać do połowy grudnia, plus 350 tys. zł odsetek – wspomina biznesmen. – Kazał mi podpisać umowę pożyczki na 7,4 mln zł, deklarację wekslową i weksel.

Osaczony Stefański podpisał dokumenty. – Żyłem jak w obłędzie. Myślałem: dostanę pieniądze, zapłacę budowlańcom i dwie raty dla Z. – planował, jak się z tego wydostać.

Wtedy Dagmara zobaczyła, że z mężem dzieje się coś niedobrego. – Mówił: sprzedajmy wszystko i wyjedźmy za granicę.

W grudniu 2008 r. Stefański nie oddał 1,5 mln zł. Z. się wściekł. Miał mu powiedzieć: "Będzie dym. To są też pieniądze pewnego mecenasa". I kazał mu szybko naszykować chociaż 400 tys. zł dla tego tajemniczego inwestora.

Stefański cudem pożyczył pieniądze od znajomego i nazajutrz dał tę sumę Markowi Z. Usłyszał: – To był procent za dużą pożyczkę. I że półtora miliona dalej mam oddać, a za każdy kolejny dzień zwłoki zapłacić 50 tys. zł.

Dzień przed Wigilią był przełomowy. Jeździł jak w obłędzie, by zdobyć pieniądze. Aż wszedł do katedry. – Nie wiem, ile tam byłem. Ale gdy wyszedłem, wiedziałem: koniec, więcej nie zapłacę.

Postawił się Markowi Z. Rozmawiali w samochodzie.

– Zabieram ci wszystko. Samochód to już dawaj, kluczyki, dokumenty, zabieram ci motor i quada. Przepisujesz nieruchomości, wszystko przepisujesz. Inaczej cię stąd nie wypuszczę – straszył Z. – I dzwonię do P., on musi o tym wiedzieć.

To wtedy na scenie pojawiło się grono osób, których Marek Z. prawdopodobnie był pośrednikiem. Należał do nich Jarosław P., właściciel firmy z branży medycznej. Z. zabrał Stefańskiego do jego biura. Był tam też Janusz T., właściciel firmy reklamowej. – Usłyszałem, że "to nasz cichy wspólnik, na niego wszystko będzie zapisane, on może wykazać dochody" – wspomina Stefański. Zadzwonił do żony. W kilku zdaniach wyznał jej prawdę. – Muszę wszystko przepisać, mam dług – powtarzał. Byłam w szoku – mówi Dagmara.

Jeszcze tego samego dnia zabrali go do notariusza. Ale okazało się, że Stefański nie miał wszystkich dokumentów. Dzięki temu uratował swój majątek. Z. był wściekły. – Powiedział, że już po mnie. Mówił "tam są trzy stówy mecenasa. A on i Jarosław P. są tak w sądzie i prokuraturze poukładani, że cię udupią, już po tobie" – przytacza Stefański.

Z. i jego znajomi kazali iść Stefańskiemu do sądu po dokumenty. Sami czekali w restauracji. – Co z nami będzie? – dopytywała ich Dagmara. Usłyszała, że sprzedadzą ich majątek: – Jak za milion, to będzie milion, jak za pięć, to pięć – mówił T. I podał sumę 12 milionów – na tyle wyliczyli dług Stefańskiego.

– Mówili, że na ulicę nas nie wyrzucą, bo ktoś musi prowadzić firmę. Wyliczą dochody i będziemy im płacić – opowiada Dagmara.

W Wigilię Stefański miał u "ich" mecenasa podpisać umowę przyrzeczenia sprzedaży. Ale Z. już wtedy miał BMW Stefańskiego, quada i motocykl. – Wieczorem Marek kazał mi przyjechać. Mówił, że będzie u niego Felicja i mam jej powiedzieć, że nie oddałem pieniędzy – opowiada Stefański.

Kim jest ta kobieta? To Felicja L., przyjaciółka Marka Z., kiedyś żona barona paliwowego (nie żyje od kilku lat).

[srodtytul]Sąd i minister [/srodtytul]

Stefańscy nie oddali majątku. Poszli na policję. Bali się o życie. Przenieśli się do teściów.

Funkcjonariusze wszczęli postępowanie o pranie brudnych pieniędzy. Odzyskali quada, BMW i motocykl. Jednak grono tajemniczych wierzycieli nie dawało za wygraną.

– Jeszcze w święta Marek oraz P. nagabywali, byśmy na nich wszystko przepisali – mówi biznesmen.

Stefańscy wzięli adwokata i ochroniarza. Na krótko. – Adwokat dostał telefony, żeby się wycofał. Ochroniarz esemesa: "gra niewarta świeczki, odpuść sobie, dostaniesz 20 tysięcy" – wspomina małżeństwo.

W styczniu 2009 r. biznesmen dostał wezwanie do zapłaty weksla na ok. 7,4 mln zł. By mieć spokój, chciał oddać jedną nieruchomość. Jej część miała być przepisana na żonę "Szafy", od którego niewielkiej pożyczki zaczęła się cała historia, druga część – na córkę Felicji L.

– Ale nic nie wyszło, bo chcieli, żebym wycofał sprawę o groźby karalne przeciwko Markowi Z. Potem sami nie mogli się dogadać, na kogo przepisać mój majątek – opowiada Stefański. I przestał z nimi rozmawiać.

W styczniu 2009 r. złożył doniesienie do ABW – odpisała, że sprawa nie leży w ich gestii, oraz ministra sprawiedliwości Andrzeja Czumy– trafiło do Prokuratury Rejonowej Częstochowa-Północ. Ta dopatrzyła się jedynie gróźb pod adresem Stefańskiego. Latem 2009 r. oskarżyła o nie Marka Z.

Skąd bezrobotny miał miliony, którymi obracał? Kim są ludzie, którzy za nim stali? – tego prokuratura nie zbadała.

A sąd rejonowy sprawę gróźb umorzył z powodu "braku znamion czynu zabronionego". Dlaczego? – Rozprawa trwała pięć minut. Sąd uznał, że znałem Z., więc nie mogłem się go bać – mówi biznesmen.

– Posiedzenie było niejawne – ucina rzecznik sądu Bogusław Zając. Stefański nie dał za wygraną. Zaangażował adwokatów z Warszawy: Bogdana Borkowskiego i Ireneusza Wilka, znanych ze sprawy Olewnika (reprezentują rodzinę zamordowanego Krzysztofa). I adwokaci, i prokuratura złożyli zażalenia na umorzenie sprawy. Sąd je uwzględnił, więc rozpozna jeszcze raz wątek gróźb karalnych.

Ale adwokaci Stefańskiego chcą, by prokuratura dokładnie zbadała całą sprawę. – Moim zdaniem mamy do czynienia z działaniem zorganizowanej grupy przestępczej, która prowadzi tzw. parabank, czyli udzielanie pożyczek pieniężnych na lichwiarski procent. Sposób działania sprawców jest taki sam jak w sprawie "kantoru Wielopole" w Krakowie, gdzie oskarżeniem objęto m.in. adwokatów i notariuszy – ocenia mecenas Wilk. – Trzeba sprawdzić, czy Z. i inni zajmowali się również wymuszeniami i oszustwami.

Romuald Basiński, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Częstochowie, przyznaje: – Prowadzimy śledztwo w sprawie prania brudnych pieniędzy, chodzi o kwotę rzędu ok. 7,5 mln złotych. Może zbyt pochopnie prokuratura skierowała wątek gróźb do sądu zamiast zbadać całość sprawy.

Marek Z. nie przyznał się do stosowania gróźb. Tajemniczych wierzycieli śledczy dotąd nie przesłuchali. Teraz będą musieli.

Mec. Wilk zainteresował sprawą ministra sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego. – Na moje polecenie śledztwo zostanie wznowione. Będzie prowadzone pod nadzorem Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach – mówi "Rz" minister.

Jak dowiedziała się "Rz", w sprawę zostaną zaangażowani policjanci z CBŚ lub Komendy Wojewódzkiej w Katowicach.

Marcin Stefański uważa, że pokrzywdzonych przez Z. jest więcej. –Widziałem jak właściciel jednej z firm wielokrotnie przyjeżdżał na mój plac, gdy Z. u mnie przesiadywał, by się z nim spotkać – opowiada. – Były to podobnie jak w moim przypadku spotkania w celu przekazania pieniędzy.

I podkreśla: – Zgodziłem się podać nazwisko i pokazać twarz, by innym dodać odwagi.

Ta historia przypomina film "Dług". Ale Marcin Stefański miał odwagę stawić czoła swoim prześladowcom. – Nie chcę się więcej bać. Doprowadzę sprawę do końca, żeby moja żona i córka były bezpieczne – mówi "Rz".

By rozwijać firmę, pożyczył 1,5 mln zł. Niedługo potem usłyszał: – Jesteś winien 12.

Pozostało 97% artykułu
Kraj
Michał Kolanko: Gra o bezpieczeństwo w kampanii. Czy zadziała?
Kraj
Odszedł Bronek Misztal
Kraj
Kolejne ludzkie szczątki na terenie jednostki wojskowej w Rembertowie
Kraj
Załamanie pogody w weekend. Miejscami burze i grad
sądownictwo
Sąd Najwyższy ratuje Ewę Wrzosek. Prokurator może bezkarnie wynosić informacje ze śledztwa