Była godz. 23.38 w nocy z poniedziałku na wtorek, kiedy podczas rutynowego obchodu dowódca warty w Państwowym Muzeum na Majdanku w Lublinie zauważył dym wydobywający się z baraku dawnej kuchni obozowej. Natychmiast zawiadomił straż pożarną i odciął zasilanie prądu.
Pożaru jednak nie udało się uniknąć. Drewniany barak, który ostatnio służył jako magazyn, płonął jak pochodnia. Wraz z nim spaliło się około 10 tys. podeszew i butów po więźniach obozu (cały muzealny zbiór liczy ok. 280 tys. sztuk butów). Ten sam budynek palił się też w czasie wojny i był już raz rekonstruowany.
Obok niego stoi ponad 20 innych drewnianych baraków. - Na szczęście pozostałe budynki udało się obronić, choć sześciogodzinną akcję gaśniczą utrudniał fakt, że budynek był stary i drewniany – mówi Wojciech Micuła, rzecznik lubelskiej straży pożarnej.
Według wstępnych informacji najbardziej prawdopodobną przyczyną pożaru było zwarcie instalacji elektrycznej w budynku.
Grzegorz Plewik, zastępca dyrektora muzeum, tłumaczy, że przestarzała instalacja w zabytkowych barakach jest sukcesywnie wymieniana, a jej sprawność na bieżąco kontrolowana. – Żadnych niepokojących sygnałów dotyczących funkcjonowania instalacji ostatnio nie mieliśmy – twierdzi.