W klasyku kina science-fiction z 1986 r. pt. „Planeta Małp” jest taka scena, w której główny bohater znajduje na plaży ruiny Statuy Wolności – scena symbolizująca upadek świata, który znał. Ten obrazek przypomina mi się za każdym razem, kiedy słyszę, że Stany Zjednoczone są na przegranej pozycji w rywalizacji z Chinami. Najczęściej te opinie opieramy w Polsce na tym, co sami Amerykanie piszą i mówią o swojej sytuacji w różnorakich raportach think-tanków, artykułach, czy na konferencjach.
Problem polega na tym, że Amerykanie mają bardzo długą historyczną tradycję popadania w kasandryczne tony i równie długą tradycję wyszukiwania sobie przeciwnika, któremu przypisują daleko większą moc sprawczą niż on rzeczywiście posiada.
Zajrzyjmy na karty historii, by poszukać odpowiedzi na pytanie: czy powinniśmy wierzyć w pogłoski o upadku USA, które płyną do nas zza oceanu?
Zawsze „o krok” od upadku
Jeśli się dobrze zastanowić to pierwsze pogłoski o kryzysie i upadku Stanów Zjednoczonych sięgają czasów sprzed uchwalenia konstytucji USA. Ale nie trzeba sięgać tak daleko w czasie. W książce „Mit upadku Ameryki” Josef Joffe, współpracownik Hoover Institution na Uniwersytecie Stanforda, przeanalizował sytuację od połowy XX wieku.
Przez spory kawał poprzedniego stulecia Ameryka obawiała się, iż została daleko w tyle za Związkiem Radzieckim. Symbolem tego strachu stało się wystrzelenie w latach 50. XX wieku radzieckich satelitów, tzw. „sputników”, na orbitę okołoziemską. W ten sposób Sowieci mieli wysuwać się na czoło wyścigu technologicznego.