W poprzednich wyborach zdarzało się już, że o zwycięstwie w drugiej turze przesądzał nawet jeden głos. Wie o tym nie tylko prezydent Sopotu Jacek Karnowski, który rywala – swego byłego zastępcę Wojciecha Fułka – w pierwszej turze pokonał zaledwie 20 głosami (7722 do 7702). Teraz sam roznosi ulotki od mieszkania do mieszkania. Ale jego konkurent też "chodzi po domach".
Kandydatów przed drzwiami zastają też radomianie. W rozmowę z wyborcami wierzą sztabowcy walczących o prezydenturę Andrzeja Kosztowniaka z PiS i Piotra Szprendałowicza z PO.
Stanisław Kracik, wojewoda małopolski i kandydat Platformy Obywatelskiej na prezydenta Krakowa, też stawia na akcję bezpośrednią. Mieszkańcy miasta mogą się spodziewać wizyt jego ambasadorów m.in. snowboardzistki Jagny Marczułajtis, nowej radnej sejmiku małopolskiego.
Każdy wyborca ważny jest też w Lublinie, gdzie w drugiej turze zmierzą się kandydaci PiS i PO. Pierwsze prezydenckie starcie wygrał o włos poseł Lech Sprawka (PiS) z 31,87 proc. głosów. Ale Krzysztof Żuk (PO) dostał 31,15 proc. poparcia. Różnica to tylko 791 głosów w prawie 350-tysięcznym mieście.
– Kampania bezpośrednia jest skuteczna, dlatego Amerykanie tak w nią inwestują – mówi dr Paweł Laidler z Instytutu Amerykanistyki i Studiów Polonijnych Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Odwiedzający wyborców kandydat daje im do zrozumienia, że nie traktuje ich jak anonimowy tłum i ważny jest dla niego każdy człowiek – podkreśla i podaje przykład niezależnego kandydata Jessego Ventury. Miał mniej funduszy niż kandydaci demokratów i republikanów. Ale właśnie dzięki kampanii bezpośredniej w 1998 r. wygrał wybory na gubernatora w stanie Minnesota.