Może więc owo nakręcanie się jest konieczne, aby dokonać nadludzkiego wysiłku: wyprania życiorysu? Migalski nie prze jednak w kierunku obozu rządowego. Za to Kamiński, który w roku 2005 wymyślił podział na Polskę solidarną i liberalną, który zadał Platformie bolesne ciosy, musi się wykazać.
On sam, gdy napisał o tym portal wPolityce.pl., nazwał doniesienia o swej drodze do EPP kłamstwem. Według moich informacji został powstrzymany przez dwie okoliczności. Po pierwsze akces dwóch nowych europosłów (a gra toczyła się także o obecnego lidera PJN Pawła Kowala) naruszyłby równowagę między narodowościami w EPP – tu oponowali Francuzi. A po drugie kontrakcję rozwinął Paweł Zalewski, były polityk PiS, a dziś eurodeputowany PO, którego Kamiński nazwał w 2009 r. podczas europejskiej kampanii „Herr Zalewskim". Po dwóch latach ten spokojny polityk zażądał nagle przeprosin. Czy nie dlatego, że chciał zablokować akces Kamińskiego do swojej frakcji? – Nie potwierdzam, nie zaprzeczam – odpowiada Zalewski.
Możliwe też, że Kamińskiego nawiedziły w ostatniej chwili wahania. Bo te jego gorączkowe wysiłki to coś więcej niż czysta gra o stołki. Pewien poseł PJN opowiadał mi, jak niemal fizycznie czuł zmianę nastawienia dziennikarzy wobec niego, kiedy przestał być człowiekiem znienawidzonego przez media Kaczyńskiego. A Kamiński żył przez lata w schizofrenicznym rozkroku. Radykał wyprawiający się do Pinocheta. I zarazem bon vivant szukający towarzystwa ludzi mainstreamu: dziennikarzy, artystów. Dawało się to godzić, ale do czasu. Teraz szuka miejsca w kraju zdominowanym przez antypra-wicowe emocje.
Kwestia stylu
Pytanie, czy ktoś aż tak symbolicznie kojarzony z prawicową polityką może łatwo przeskoczyć na drugą stronę, bez rozliczenia się i z dawnych, i nowych poglądów. Ale to pytanie także o cenę. Bo nie wszyscy politycy rozstający się z Kaczyńskim, często w boleśniejszych okolicznościach, wybrali rolę „kaczorologa".
Ludwik Dorn, który mógł mieć poczucie prawdziwej krzywdy, kiedy dawny przyjaciel zarzucił mu niepłacenie alimentów, dał się skusić takiej roli przez chwilę. Ale szybko się cofnął. – Tylu jest chętnych do atakowania PiS, nie będę się ścigał – oznajmił. Choć do dziś się z Kaczyńskim nie pogodził. Na sali sejmowej na siebie nie patrzą.
Rezygnacja z takiej roli może być elementem kalkulacji. Bo uprawianie dziś prawicowej polityki w sojuszu z TVN i Janiną Paradowską jest na dłuższą metę niemożliwe. Rozumiał to Kazimierz Ujazdowski, który unikając zdecydowanych wypowiedzi, nie zamknął sobie drogi powrotu do PiS. Ale chyba rozumie to (choć czasem o tym zapomina) także Zbigniew Ziobro. Ba, i Paweł Kowal, nawet jeśli także zerka w kierunku rządowego obozu.
To zresztą nie tylko kwestia ustawiania się na scenie, także osobistego stylu. – Starałem się w Kaczyńskiego personalnie nie uderzać, choć polemizowałem z jego poglądami – zauważa Paweł Zalewski, od 2007 r. poza PiS, od 2009 r. w PO. Tak było w istocie: dawnemu prezesowi poświęcił jeden jedyny wywiad.
Możliwe, że od mało kontrowersyjnego Zalewskiego nikt tego nie oczekiwał, a dla Michała Kamińskiego to jedyna cena przetrwania, choćby na jakiejś dyplomatycznej posadzie. Czy jednak warto pozostawać w polityce za wszelką cenę?
Pytanie o intelektualny sens takich wystąpień jest jeszcze prostsze. Decydują się śpiewać w jednym z najliczniejszych w Polsce chórów. Nie ma dziś łatwiejszej drogi na zabłyśnięcie niż dołożenie „Kaczorowi", napisanie o nim dowolnej obrzydliwości albo powtórzenie dowolnego truizmu.
Tyle że wzmacniając ten chór, prawicowi „kaczorolodzy" podsycają polaryzację, która dla nich samych jest zabójcza. Dla siebie mogą jedynie ugrać osobistą amnestię na upokarzających warunkach. Wielu z nich może się bronić tym, że wyrażają równocześnie prawdziwe emocje, że mają uzasadnione poczucie krzywdy. Tylko czy to wystarczy, aby wytłumaczyć się z mało zaszczytnej roli kogoś, kto wybiera kasztany dla innych?