Z serca Krakowa może zniknąć wielu grajków, tancerzy i mimów. Miasto zamierza powołać specjalną komisję, która będzie oceniać talent ulicznych artystów i przydzielać im miejsce na chodniku. Jak pan ocenia ten pomysł?
Przestrzeń publiczna jest dla każdego. Takie regulacje są absurdalne i przede wszystkim nieskuteczne. Można by powiedzieć, że nawet antyspołeczne, bo to ludzie decydują przecież o akceptowaniu lub nieakceptowaniu poszczególnych form sztuki ulicznej. Nie wyobrażam sobie żadnej komisji, która mogłaby tu zastąpić rynek, bo często dziwny występ, brzydka piosenka są bardziej atrakcyjne niż te uśredniono dobre.
A czy na świecie gdzieś działają podobne komisje?
Takie pomysły już były w PRL, ale nawet wtedy to wydawało się śmieszne. To jest z kategorii żartu, bo nie znam na świecie przypadku, by takie próby się udały. Kto ma decydować o tym, co jest estetyczne, a co nie jest? To prowadzi do różnego rodzaju absurdów. Jeżeli mamy wyznaczać poziom artystyczny, to za chwilę możemy zadać pytanie, co do treści sztuki. Bo dlaczego nie pójść krok dalej i nie nakazać śpiewania wyłącznie piosenek krakowskich? Tylko Piwnica pod Baranami, Grechuta, Turnau...
Politycy często jednak mają różnego rodzaju zakusy na sztukę.