Przez lata PRL obraz matki Polki pokryła niepamięć. Zresztą i samo macierzyństwo nie cieszyło się szczególną estymą. Owszem, kobiety, które urodziły co najmniej dziesięcioro dzieci, dostawały medal – wyprodukowały w końcu sporą liczbę obywateli, ale ich dalszym wychowaniem miały się zająć przede wszystkim różne państwowe instytucje, począwszy od żłobka, a skończywszy na szkole ze świetlicą.
Dopiero generał Jaruzelski po wprowadzeniu stanu wojennego ni stąd ni zowąd wspominał o matce Polce na spotkaniu Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego z kolektywem kobiet. Zapowiedział stworzenie Szpitala-Pomnika Matki Polki w hołdzie dla pokoleń polskich matek, które rodziły i wychowywały dzieci.
– Z jego punktu widzenia było to logiczne. Matka Polka to był taki sam patriotyczny ozdobnik jak wprowadzenie rogatywek dla wojska. Miały przykryć rzeczywistość stanu wojennego, wystylizować Jaruzelskiego na patriotę, który dba o dobro Polski i chroni ją przed anarchią – mówi prof. Świda-Ziemba.
Trudno o gorszego patrona do reaktywacji obrazu matki Polki, podobnie jak trudno wyobrazić sobie gorszy czas i miejsce na afirmację macierzyństwa. W proletariackiej Łodzi robotnice udręczone ciężką pracą w szkodliwych dla zdrowia warunkach rodziły wcześniaki, a śmiertelność niemowląt była najwyższa w całym kraju. Patetyczne hołdy dla matki Polki były odbierane jako fałsz komunistycznej propagandy, jeszcze jedna fasada kryjąca smutną rzeczywistość, kwiatek do kożucha czy raczej goździk wręczany kobietom za pokwitowaniem na Święto Kobiet.
„Oddam pomnik za dwie paczki pieluszek. Podpisano: Matka Polka" – to dowcip, który oddawał te nastroje.
Kajdany kontra wyścig szczurów
Czy ktoś chciałby wychowywać dziecko jak matka Polka? Nie? Nie widzę chętnych – takie pytanie zadawała zawsze prof. Alina Kowalczykowa z IBL na seminariach z literatury romantycznej.
Trudno się dziwić głuchej ciszy, jaka zapadała po tej kwestii. Napisany w przeddzień powstania listopadowego wiersz Adama Mickiewicza, tak bulwersujący, że długo niepublikowany, zawiera przesłanie, które można uznać za program wychowawczy ekstremalny. Zwracając się do tytułowej Matki Polki, poeta sugeruje, że musi przygotować syna do fatalnego losu, który stanie się jego udziałem. „Wcześnie mu ręce okręcaj łańcuchem, Do taczkowego każ zaprzęgać woza, By przed katowskim nie zblednął obuchem, ani się spłonił na widok powroza".
Właściwie jest to wizja kompletnie sprzeczna z samą biologiczną istotą macierzyństwa, która nakazuje ochronę potomstwa. I chyba nawet nie należy pytać, czy jakaś matka – potencjalna czy prawdziwa – chciałaby tak wychowywać syna. Bo fenomen prawdziwej matki Polki polegał na tym, że jej niezwykły heroizm był wymuszony przez historię.
O tej prawdziwej kanonicznej matce Polce już się dziś nie pamięta. – Mam świętą nadzieję, że matka Polka funkcjonuje już tylko w nielicznych konserwatywnych środowiskach, które chcą zapędzić kobietę do domu – mówi ku memu osłupieniu profesor literatury Instytutu Badań Literackich w pierwszej spontanicznej reakcji na pytanie o matkę Polkę.
Socjalizm i propagandowy zabieg generała Jaruzelskiego skutecznie przeorał społeczną pamięć Polaków, niszcząc heroiczną bohaterkę naszej historii.
Matka Polka wychowywała męczennika sprawy narodowej, nowoczesna mama w wersji polskiej, perfekcyjnie realizując naukowe zalecenia, ma przede wszystkim wychować dziecko, które poradzi sobie w społeczeństwie wolnorynkowym. Mają jednak pewną wspólną cechę – to one formują przyszłość dziecka. Mężczyzna, inaczej niż w wielu społeczeństwach zachodnich, może ją co najwyżej wspierać w jej wyborach, zasadnicze decyzje spoczywają w jej rękach.
Ulepszacze, oszczędzacze, wyróżniacze
Mąż piosenkarki Reni Jusis sporządził dziecku grzechotkę z kartonu i ciecierzycy. Piosenkarka, definiująca się jako zakręcona ekomama, na swym blogu raportuje o tym fankom i naśladowczyniom.
Nie da się ukryć, że wkład mężczyzn w nowoczesne wychowanie dziecka jest dość mizerny w porównaniu z zaangażowaniem matek. Model ekomamy, którego ikoną jest właśnie Reni Jusis, jest totalny i ma recepty na niemal każdą okoliczność związaną z życiem dziecka. Począwszy od prania ubranek za pomocą orzechów mydlanych, a skończywszy na zasadzie budzącej największe kontrowersje, czyli unikaniu szczepień.
A jednak są doktryny, które wymagają od wyznającej je nowoczesnej mamy znacznie większych wyrzeczeń.
Najbardziej interesująca pod tym względem wydaje się teoria NHN, czyli tak zwanej naturalnej higieny niemowlęcia.
Tak jak inne teorie związane z nowoczesnym macierzyństwem powstała na podstawie wniosków płynących z obserwacji szczęśliwych społeczeństw prymitywnych, a także doświadczenia ludzkości na wcześniejszych etapach cywilizacji.
Czy człowiek prehistoryczny dysponował pieluchami? To fundamentalne, by nie rzec egzystencjalne pytanie.
Odpowiedź jest oczywista. Pieluch nie było. Logiczną konsekwencja takiej przesłanki jest więc hipoteza, że bez pieluch można się całkowicie obyć, czyli, jak to się fachowo nazywa, „odpieluszkowić" dziecko.
Matka ma czujnie obserwować świadomą i nieświadomą mowę ciała niemowlęcia i na nią reagować, by nie dopuścić do „zanieczyszczenia gniazda". Podobno taką mowę ciała można obserwować już od pierwszego dnia życia noworodka.
Jak twierdzą wyznawczynie teorii NHN, tylko leniwe i niedbałe matki nie potrafią się skoncentrować na odczytaniu sygnałów wysyłanych przez ich dziecko, zaniedbując w ten sposób ich potrzeby.
Teoria NHN jest jedną z najnowszych mód, którym ulegają nowoczesne mamy. I oczywiście jeszcze niedawno panowała w kwestii pozbawienia dziecka pieluszek teoria dokładnie przeciwna. Matka, która skłaniała dziecko, by „odpieluszkowało się" powiedzmy w wieku dwóch lat, brutalnie ingerowała w jego psychikę. Była przedstawicielką wychowawczego ciemnogrodu rodem z PRL, anachronizmem z epoki, w której kobiety z konieczności oszczędzały pieluszki.
Gdyby spytać nowoczesną mamę, co najbardziej drażni ją w tradycyjnej koncepcji polskiej matki, z pewnością odpowiedziałaby, że jej martyrologiczny aspekt. To przecież dla nowoczesnych matek wymyślono ulepszacze życia, oszczędzacze czasu i wyróżniacze z szarego tłumu, jak określa się gadżety oferowane w internetowej sprzedaży na jednym z portali. A jednak życie nowoczesnej mamy, która chce sprostać wyznawanym teoriom, wyraźnie wymaga heroizmu dnia codziennego.
Tabu, czyli matka oferuje
Jeśli wgłębić się w teksty poświęcone nowoczesnemu macierzyństwu, to można zauważyć, że ich język nie jest kwestią przypadku. Matka „oferuje dziecku" wiele rzeczy, począwszy od czasu i uwagi. Dla swego dziecka w jak największym zakresie „jest dostępna".
Te dziwne leksykalne wygibasy mają zastąpić słowo, które w sposób oczywisty się nasuwa, bo przecież bardziej naturalne jest powiedzenie, że matka poświęca swemu dziecku czas i uwagę.
Słowo „poświęcenie" brzmi jednak tak fatalnie, że najwyraźniej nie może zostać użyte. Nie pasuje do hedonistycznej współczesności. Poświęcenie jest anachronizmem.
Nowoczesna mama nie może zostać skonfrontowana z oczywistością – poczułaby się fatalnie, gdyby dotarło do niej, że niekoniecznie tylko realizuje się poprzez macierzyństwo, ale coś dla niego oddaje. Poświęcenie oznacza utratę, lepiej powiedzieć więc, że w dziecko coś się inwestuje, bo sugeruje to, że matka postępuje jak rozsądny menedżer i z nawiązką powinna poczynione nakłady odzyskać.
A przecież ten językowy kamuflaż przesłania fakt, że sprostanie wymaganiom stawianym nowoczesnej matce jest często bardziej skomplikowane i żmudne, niż zapewnienie dzieciom tego, na czym kiedyś koncentrowała się matka zwana pogardliwie matką Polką. Jeśli tzw. matka Polka wystała w kolejkach produkty żywnościowe dla domu i ewentualnie zdobyła bombonierkę czy kawę dla nauczycielki, by ta pozwoliła poprawić dziecku stopnie, to mogła odetchnąć i spocząć na laurach. Wiedziała, że zrobiła dla swego potomstwa wszystko, co możliwe.
Tymczasem nowoczesna mama ma przecież zapewnić dziecku nie tylko biologiczne przetrwanie. Jej cele są znacznie trudniejsze do osiągnięcia, a może nawet niemożliwie.
– Coraz częściej młode matki dochodzą do wniosku, że projekt dziecko je przerasta. Dziewczyny zarówno z ekskluzywnych przedmieść, jak i blokowisk zgłębiają różne teorie i są przerażone. Macierzyństwo przestało w ich odczuciu być naturalne, instynktowne i spontaniczne – mówi psycholog Dorota Skurska. – Zaczynają się obawiać, że jeśli nie potrafią zrobić wszystkiego zgodnie z niekiedy dziwacznymi wskazówkami, to może w ogóle nie powinny mieć dziecka.
Tekst z tygodnika Plus Minus
z maja 2011