– Jest bardzo źle pod względem finansowym, ale nie przewiduję, by nastąpiło zamknięcie pisma – mówi redaktor naczelny Zbigniew Nosowski.
Trudności finansowe „Więzi", która wychodzi w nakładzie 2–3 tysięcy egzemplarzy, trwają od dłuższego czasu. Ratunkiem miała być sprzedaż spółki Libella, w której udziały mają m.in. KIK, ale kupiec w ostatniej chwili wycofał się z transakcji. Miesięcznik pilnie szuka źródeł pokrycia deficytu.
W dużo większym, bo 14-tysięcznym nakładzie sprzedaje się miesięcznik „List", ale i to jest za mało. – Walczymy o przetrwanie – przyznaje Elżbieta Konderak, redaktor naczelna. – Potrzebne nam wsparcie w dotarciu do czytelników ze strony Kościoła, biskupów i proboszczów. W tej chwili sprzedajemy pismo w jednej piątej parafii, gdybyśmy mogli sprzedawać je w połowie kiosków parafialnych, nie mielibyśmy deficytu.
Brak możliwości sprzedawania wszystkich pism kościelnych (uznanych przez Kościół hierarchiczny, z asystentem kościelnym) czy katolickich w kioskach parafialnych w całej Polsce to jeden z powodów problemów finansowych katolickich miesięczników. Nie ma takiej możliwości, gdyż to biskupi decydują, które pisma są sprzedawane w ich diecezjach. Powodów kłopotów katolickich miesięczników jest więcej. I nie są one wynikiem jedynie generalnych zmian na rynku mediów wywołanych rozwojem Internetu. – W Polsce nigdy nie było tradycji katolicyzmu intelektualnego, który by się przekładał na poczytność tego typu pism – twierdzi ks. Ołdakowski. – Zawsze bardziej popularne od pism intelektualnych były pisma pobożnościowe.
Zbigniew Nosowski zaprzecza, jakoby kłopoty finansowe miały jedynie pisma katolickie z jednego nurtu katolicyzmu. Pismo tradycjonalistów „Christianitas" czy konserwatywna „Fronda" – wychodzą również w niewielkich nakładach oraz rzadziej niż co miesiąc. Ukazują się nieregularnie, gdy wydawca znajdzie pieniądze na kolejny numer.
Zanika potrzeba dyskusji
Dr Artur Wołek, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, zwraca uwagę na to, że tabloidyzacja mediów zmieniła rodzaj prowadzonego w nich dyskursu, gdy artykuły w „Przeglądzie Powszechnym" czy „Więzi" są nadal rodzajem autoekspresji autorów. – U nas w ogóle zanika potrzeba dyskusji. Wszyscy skupiają się na krzyku – podkreśla dr Wołek.