Trudno było się Beselerowi dziwić. Z jednej strony Niemcy posiadali wciąż w okupowanej Polsce znaczne siły, z drugiej jednak od tygodnia wrzała w ich ojczyźnie rewolucja. Cesarz Wilhelm II abdykował zaledwie dwa dni temu. Nikt – ani oficerowie, ani szeregowi żołnierze – nie wiedział, od kogo właściwie przyjmować rozkazy. W Warszawie doprowadziło to do kompletnego chaosu. Jeszcze dzień wcześniej żołnierze niemieccy sprawnie zapobiegli zorganizowaniu wiecu rewolucyjnego, mającego wystartować na rogu ulic Żelaznej i Leszno – kilka godzin później dawali się rozbrajać nawet zwykłym przechodniom, nie mówiąc już nawet o uzbrojonych milicjantach czy peowiakach. Kapral 4. Pułku Piechoty Legionów Stefan Jellenta zetknął się z tym jako jeden z pierwszych: „W akcji byłem tego dnia od rana” – zdawał później raport. „Zadaniem moim było zajęcie z półplutonem żołnierzy koszar kompanii sztabowej (...) Znalazłem się sam wśród Niemców i oświadczyłem im, że rozkaz zajęcia budynku wykonam bezwarunkowo, broń zdać muszą zaraz. Na próbę tłumaczenia mi czegoś przez podoficera jego (starsi przeważnie wiekiem – i od niego, i jeszcze bardziej ode mnie) podkomendni kazali mu po prostu uspokoić się”.
Jeszcze przed wschodem słońca w okolicach Dworca Głównego doszło do wydarzenia najlepiej ilustrującego nastroje. Pełniący w okolicy służbę milicjant Sylwester Okoń relacjonował: „Gdy przybyłem na służbę, było jeszcze spokojnie. Dopiero około godz. 7 Alejami Jerozolimskimi przejeżdżał pusty samochód ciężarowy niemiecki, do którego zbliżyło się kilku »dowborczyków«, zatrzymali takowy, szofera Niemca usunęli, sami zaś samochód zajęli. Działo się to naprzeciwko Dworca Głównego, co widząc, wartownik niemiecki wezwał pomoc. Widząc zajście pomiędzy szoferem Niemcem a garstką osób z ulicy, z warty wybiegło kilku Niemców uzbrojonych od stóp do głów. Dopadłszy środku placu, gdzie mieści się latarnia, z tego miejsca »z kolana« dali salwę w stronę samochodu. Lecz tak szczęśliwie, że nikt ranny ani zabity nie był”.
Chybiona – świadomie czy nie – salwa nie odstraszyła Polaków. Przeciwnie, zafrapowani nią przechodnie zaczęli spontanicznie zbierać się pod halą dworca i – jak meldował Okoń – „momentalnie stanął dość pokaźny tłum. Do tłumu wypadł oficer niemiecki wraz z plutonem żołnierzy uzbrojonych, którzy stanęli w szyku rozciągniętym na stopniach, zasłaniając wejście do dworca, z bronią u nogi, którzy prawdopodobnie czekali dalszych rozkazów. W tym momencie wyszedł żołnierz niemiecki w czapce zwykłej z czerwonym lampasem, mundur rozpięty, kokarda czerwona na lewym boku, bystro przystąpił do oficera, chwycił mu hełm z głowy, zerwał orła, rzucił na ziemię. Niemcy stali jak wryci, wprost zaniemówili, dało się zauważyć zabicie ducha zupełne. Wówczas tłum krzyknął: »Marsz, naprzód, hurra!«. Wraz z tłumem wpadliśmy do wnętrza, zabierając Niemcom karabiny. Niektórzy z nich natychmiast sami porzucali karabiny wraz z tornistrami i ładownicami. Niektórzy sami znosili broń i amunicję z dworca, składając ją w salce wejścia głównego”.
Chaos – to nic
„Niepodobna oddać tego upojenia, tego szału radości, jaki ludność polską w tym momencie ogarnął” – pisał przyszły premier Rzeczypospolitej Jędrzej Moraczewski. „Po 120 latach prysnęły kordony. Nie ma ich. Wolność! Niepodległość! Zjednoczenie! Własne państwo. Na zawsze. Chaos – to nic. Będzie dobrze. Wszystko będzie”. I tak musiał wyglądać tego dnia entuzjazm warszawiaków na ulicach. Do godz. 10 rano rozbrojono całkowicie niemiecką policję, zastępując funkcjonariuszy Polakami.
Dwie godziny później po niezbyt zaciekłych walkach zdobyto budynek zarządu kolei, Cytadelę, urząd prasowy. Po następnych kilkudziesięciu minutach przejęto Polską Kasę Pożyczkową i zabezpieczono skarbiec. Wczesnym popołudniem Warszawa była praktycznie w rękach polskich, choć pojedyncze strzały dało się usłyszeć jeszcze w ciągu kilku kolejnych dni. Niekoniecznie zresztą skierowane one były w stronę Niemców – w mieście było po prostu za dużo karabinów. Jak donosili wszędobylscy dziennikarze „Kuriera”: „W południe w domu, w którym mieści się bank Wilhelma Landaua, w chwili, gdy przechodziło kilku żołnierzy uzbrojonych, padł strzał. Żołnierze zrozumieli to jako zamach na swoje życie i odruchowo, nie bacząc, skąd pochodzi strzał, wpadli do banku i pierwszego napotkanego urzędnika tegoż banku, Jakuba Koernera, wzięli za sprawcę tegoż strzału i położyli trupem na miejscu. Stwierdzono następnie, że strzał padł istotnie w stronę żołnierzy, jednak nie z banku, a z jednego z okolicznych okien”.