Kandydatura barona Arndta Freytaga von Loringhovena została zgłoszona przez Berlin w niefortunnym momencie: na ostatniej prostej kampanii wyborczej Andrzeja Dudy, w której istotnym wątkiem był atak na należące do niemieckiego kapitału media. Pomysł wyszedł od ministra spraw zagranicznych Heiko Maasa, który od dawna mocno angażuje się w pojednanie z Polską. Chciał on postawić na dyplomatę z ogromnym doświadczeniem, który m.in. jako szef wywiadu NATO dał się poznać jako zdecydowany zwolennik bliskich relacji z USA i krytyk imperialnej polityki Rosji.
W Berlinie uznano, że nie można z tym czekać, aż miną wybory, bo odchodzący ambasador Rolf Nikel latem kończył 66 lat, o rok więcej niż limit służby dyplomatycznej nad Szprewą.
W Polsce bardziej od doświadczenia von Loringhovena uwagę przykuł jednak jego ojciec Bernd Freytag von Loringhoven. Jako adiutant szefa sztabu Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych (OKH) Hansa Krebsa wielokrotnie uczestniczył on w odprawach z udziałem Hitlera w Berlinie wiosną 1945 i widział Führera na dzień przed jego samobójstwem 30 kwietnia. Wiele lat później był on konsultantem głośnego filmu „Upadek" o ostatnich dniach w bunkrze kancelarii Rzeszy.
Zastrzeżenia Jarosława Kaczyńskiego
O przejęcie schedy po Rolfie Nikelu starało się w Berlinie wielu poważnych kandydatów. Kanclerz Merkel zatwierdziła Loringhovena, bo uznała, że polsko-niemieckie stosunki są na tyle dojrzałe, że przeszłość ojca dyplomaty, na którą rzecz jasna on sam nie miał wpływu, nie będzie miała znaczenia.
– Nawet nie przeszło nam to przez głowę – można usłyszeć nad Szprewą.