Wiszącego chorążego znalazła żona w piwnicy bloku w Piasecznie 27 października 2012 r. Bezskutecznie próbowała go ratować.
Śledztwo w sprawie tej śmierci prowadziła stołeczna Prokuratura Okręgowa. W jego trakcie ustalono, że przyczyną zgonu był ucisk pętli wisielczej na narządy szyi. - Na ciele chorążego nie ujawniono jakichkolwiek śladów obrażeń wskazujących na aktywną obronę czy przedśmiertna walkę – mówi Dariusz Ślepokura, rzecznik stołecznej prokuratury. Badania wykazały, że Remigiusz Muś w chwili śmierci nie był pod wpływem leków czy narkotyków. - Na lince wisielczej nie stwierdzono innego materiału biologicznego ani cudzych odcisków palców – mówi prok. Ślepokura.
Prokuratorzy przesłuchali w charakterze świadków członków rodziny chorążego, jego znajomych i współpracowników. – Nikt nie zauważył w zachowaniu chorążego jakiś niepokojących objawów - mówi prok. Ślepokura. Świadkowie wskazywali, że śmierć Remigiusza Musia była dla nich dużym zaskoczeniem, jednocześnie zeznając , że nie mają wiedzy o tym, aby jakakolwiek inna osoba namową lub poprzez udzielenie pomocy doprowadziła pokrzywdzonego do targnięcia się na własne życie. – Żaden ze świadków nie miał wiedzy, aby ktoś groził chorążemu, lub w inny sposób wpłynął na jego decyzję o samobójstwie – tłumaczy prokurator.
Śledczy zabezpieczyli też wszystkie nagrania z kamer w bloku w Piasecznie. – Na tych nagraniach nie ma podejrzanych osób lub zdarzeń mogących mieć znaczenie dla postępowania karnego – tłumaczy prok. Ślepokura. Podkreśla, że z zebranego podczas śledztwa materiału dowodowego wynika jednoznacznie, że śmierć Musia nie była spowodowana działaniem osób trzecich. – Dlatego zostało ono umorzone, bo nie popełniono takiego czynu – dodaje prok. Ślepokura. Decyzja o umorzeniu jest nieprawomocna.