- Sprawca nie żyje. Nikt mu nie pomagał – tłumaczy Renata Mazur, rzecznik praskiej prokuratury.
Tragedia rozegrała się w połowie stycznia na policyjnym osiedlu przy ul. Jagiellońskiej w Warszawie. Śledczy w toku postępowania odtworzyli co działo się tamtego dnia.
Arkadiusz M. policjant z wydziału kryminalnego Komendy Stołecznej Policji odwiózł córkę do przedszkola, a następnie pojechał do pracy, z której zaraz wrócił. Twierdził, że się źle czuje. W domu zaatakował żonę.
– Próbował ją zastrzelić, ale pistolet mu się zaciął – mówi prok. Mazur. Wtedy policjant chwycił nóż i zadał kobiecie kilka ciosów.
Zaatakowanej kobiecie udało się wybiec na klatkę, gdzie sąsiedzi udzielili jej pomocy. Próbowali zatamować krew, wezwali pogotowie. Karetka odwiozła ją do Szpitala Praskiego, gdzie przeszła operację. Wiele tygodni była na zwolnieniu lekarskim.
Po ucieczce żony policjant zabarykadował się w mieszkaniu. Na miejsce zostali ściągnięci antyterroryści, a także negocjatorzy. Okolice bloku zostały odgrodzone. Na dachu sąsiedniego budynku pojawili się snajperzy.