Opisywany przez „Rzeczpospolitą" we wrześniu scenariusz rozłamu w Kongresie Nowej Prawicy właśnie zaczął się realizować.
W partii działają dwa nieuznające się zarządy. Zwalczające się frakcje czekają na rozstrzygnięcie sądu rejestrowego, który orzeknie, kto ma prawo podejmować decyzje. Sam Korwin-Mikke próbuje mediować i nie opowiada się wyraźnie po żadnej stronie, ale pojawiły się już próby jego usunięcia. Dotarliśmy też do zawiadomienia, w którym jeden z członków domaga się, by prokuratura ścigała lidera za poświadczenie nieprawdy w partyjnych dokumentach.
Sprawa ma swój początek na październikowym konwencie, który wybrał nowe władze. Odsunięci starzy działacze, którzy zakładali KNP (zwani kolorowymi od nazwiska nieformalnego lidera europosła Stanisława Żółtka), mówią o nim rewolucja październikowa. Kontrolowany przez nich sąd partyjny już go unieważnił. Mimo to Korwin-Mikke w sądzie, który prowadzi rejestr partii politycznych, próbował wpisać nowe władze.
Reakcja dotychczasowego kierownictwa była zdecydowana. – Obie strony mają wzajemnie się wykluczające opinie prawne. Doszło do starcia. I choć teraz sytuacja się uspokoiła, to czekamy, co zarejestruje sąd – mówi jeden ze stronników Żółtka.
Zanim jednak ustalono chwilowe zawieszenie broni, nastąpiła walka na noże. Najpierw do prokuratury wpłynął wniosek o ściganie Korwin-Mikkego. W dokumentach złożonych do sądu miał wskazać, że stanowisko sekretarza generalnego i skarbnika sprawują osoby, które nie dostały absolutorium na partyjnym zjeździe. To Arkadiusz Oziębło i Robert Oleszczak, czyli członkowie tzw. spółdzielni, która walczy z „kolorowymi". Ci drudzy już podjęli decyzję o wykluczeniu ich z partii.