Proza
Na wschód od Warszawy
W jakimś sensie nominacja dla Andrzeja Stasiuka do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy jest naturalna. Z prawdopodobieństwem bliskim pewności można zresztą już dziś prognozować, że kiedyś niczym Marek Nowakowski czy Tadeusz Konwicki dostanie również wyróżnienie za całokształt w kategorii twórca warszawski. I to jak najbardziej zasłużenie. Bo choć wybrał życie w odległym Beskidzie Niskim, jest jednocześnie piewcą swojego rodzinnego miasta. Ale Stasiuka nie interesują wielkie pieniądze, władza ani najbardziej dramatyczna nawet historia. Lubi opisywać Warszawę współczesną, ale tę gorszą: biedną, zaniedbaną, peryferyjną. Trochę jak przywoływany tu już Nowakowski czy Jan Himilsbach. Robił to i w świetnym metafizycznym „Grochowie", i w dowcipnym „Jak zostałem pisarzem", i w depresyjnym „Dziewięć", a ostatnio właśnie we „Wschodzie".
W tej książce peryferyjna Warszawa, ta prawobrzeżna, zyskuje nowy kontekst. Staje się przedpolem Wschodu pisanego wielką literą, tego, który kończy się na brzegach Pacyfiku gdzieś w Chinach czy na Kamczatce. W sensie literackim są to fragmenty kapitalne, zdecydowanie najlepsze w całym tekście. Stasiuk podejmuje tu temat słabo obecny w polskiej literaturze. Opowiada o tym, skąd się wzięli dzisiejsi warszawiacy. Opisuje wizyty u rodziny na Podlasiu, bo to stamtąd do podstołecznej w owym czasie Choszczówki przybyli jego rodzice. Ta osobista historia powojennej wędrówki ludów ma siłę socjologicznego uogólnienia. Ale jednocześnie są tu momenty niesłychanie poruszające i intymne, zwłaszcza gdy Stasiuk opowiada o matce. Bardzo ciekawy, również związany z dzieciństwem spędzonym przez pisarza u rodziny na Podlasiu, jest zarysowany (choć niepoprowadzony zbyt konsekwentnie) we „Wschodzie" wątek splotu ludowego katolicyzmu z PRL-owskim socjalizmem, co przyjmuje postać groteskowej litanii loretańskiej do komuny.
Jeśli o mnie chodzi, Stasiuk mógłby już nie napisać w ostatniej książce niczego więcej, a i tak uznałbym ją za rzecz bardzo wartościową, zwłaszcza że po raz kolejny pisarz dowodzi, że jest jednym z najwybitniejszych polskich stylistów. „Wschód" jest napisany momentami wręcz porywająco. Ale przecież poza wątkiem polskiego wschodu mamy tu opis peregrynacji prozaika po Chinach, Mongolii i Syberii. Znajdziemy też w tekście – jak zwykle u tego pisarza, który dziś jest bodaj najwybitniejszym w Polsce specjalistą od prozy podróżnej – wiele intrygujących opisów, zapadających w pamięć obrazów i intrygujących obserwacji. Takich choćby jak te dotyczące zalewającej świat chińskiej tandety, wyglądającej tak samo w Azji Środkowej i na Mazowszu. Pojawia się też we „Wschodzie" wątek, który w zasadzie w polskiej refleksji ostatniego 25-lecia jest pomijany (choć i Stasiuk raczej zadaje w tej kwestii pytania, niż udziela odpowiedzi) – naszych związków z Rosją i ZSRR, tego, ile naprawdę w czasach komunizmu przyjęliśmy „światła ze wschodu". Prawdę mówiąc, tej jednej kwestii można by poświęcić opasły tom. Wychodzi więc na to, że „Wschód" to wiele książek w jednej, co docenili czytelnicy, jako że bez promocji wylądował na czołówkach list bestsellerów. —Mariusz Cieślik
Literatura dziecięca