A jeszcze bardziej wstyd wspominać o jej efektach. Ale wspomnę: Rosja przyjęła kilka razy więcej Polaków z Kazachstanu niż ojczyzna ich przodków. Wygląda na to, że zła Rosja, która niechętnie rozlicza się ze zbrodniczą sowiecką przeszłością, chętniej przygarniała polskie ofiary niż wolna Polska.
Byłych zesłańców sprowadzała do siebie nie tylko Rosja. Świetnie poradziły sobie w latach 90. z rodakami z Kazachstanu Niemcy. Weźmy przykład z tamtych ich działań. A nad tym, czy warto brać przykład z obecnej totalnej polityki imigracyjnej Republiki Federalnej, zastanowimy się za dwie dekady, gdy będzie dobrze widać jej efekty.
Nasz kraj przez długie lata nie chciał prowadzić polityki imigracyjnej, która wymagałaby ponoszenia kosztów, także, a może przede wszystkim, społecznych. Nie był skłonny do sprowadzania „Ruskich", choćby byli z ojca Polaka i matki Polki, bo mieli wschodniosłowiański akcent i – rzekomo – sowiecką mentalność.
Teraz nagle wszystko się zmieniło, okazało się, że – przymuszona, ale jednak – Polska jest w stanie prowadzić politykę imigracyjną wobec tysięcy przybyszów z Bliskiego Wschodu i Afryki.
To prawda – życie wielu z nich było w ojczyźnie zagrożone, a życie Polaków w Kazachstanie nie. Jednak wojenne zagrożenie nie jest jedynym argumentem, za pomocą którego zachodni partnerzy skłaniają Polskę do większego otwarcia się na imigrantów. Zapraszajcie Azjatów i Afrykanów, głównie muzułmanów, mówią, bo kto zapracuje na wasze emerytury?