„To jak wpływowy będzie komisarz ds. budżetu zależy w dużej mierze od niego samego (...) rola Lewandowskiego wzrośnie, gdy rozpocznie się debata o przyszłych finansach Wspólnoty“ – mówi cytowany przez „Polskę“ ekspert. „Wokół Barrosa powstanie krąg zaufanych komisarzy o największym wpływie na bieg spraw (…) Pozycja Lewandowskiego zależeć będzie nie tylko od znaczenia jego teki, lecz także od tego, czy się w tym kręgu znajdzie“ – pisze „GW“ w komentarzu zatytułowanym „Szanujmy nową Komisję“.
Wśród zdjęć osób, które mają „rządzić“ Unią zabrakło mi dwóch podobizn – Angeli Merkel i Nicolasa Sarkozy’ego. Zresztą sama „GW“ sugeruje ten brak, relacjonując, jak się skończyła podjęta przez szefa KE próba osłabienia kompetencji komisarza ds. rynku, które to stanowisko zaklepała sobie Francja. „Prezydent Sarkozy dzwonił ostatniej nocy do Barrosa, aby wybić mu ten pomysł z głowy“. To by było na tyle, jeśli chodzi o rządzenie Komisji.
Sama lista nie-rządzących Unią zasługuje jednak na moment uwagi. Nie po to, by wkuć na pamięć ich nazwiska - z całym szacunkiem dla Janeza Potocznika, Connie Hedegaard i ich kolegów. 10 członków nowej KE zasiadało już w poprzedniej – i warto przyjrzeć się rotacji stanowisk. Ze zdrowia – do edukacji, z rybołóstwa – do zdrowia, ze społeczeństwa informatycznego – do sprawiedliwości, z konkurencji (znana w Polsce pani Kroes) – do społeczeństwa i technologii cyfrowych, z administracji – do transportu.
Przypomina to praktykę znaną wszystkim, którzy dorabiali na studiach w knajpie: każdy musiał sobie poradzić ze wszystkim a więc tydzień pracy za barem, potem tydzień na zmywaku, potem w kuchni i tak dalej. Albo sposób funkcjonowania biurokracji w monarchii absolutnej, gdzie zasada dowolnego przerzucania na inny „odcinek“ czy do innego miasta pozwalała uniknąć sytuacji, gdy urzędnik nabędzie zbyt wiele kompetencji i stworzy sieć relacji, które naruszą jego lojalność wobec państwa. W Unii, noszącej coraz więcej cech francusko-pruskiej hybrydy, ma to jakiś sens, ale o merytokracji można zapomnieć. Zwłaszcza gdy niektórzy długo nie dostaną szansy, by wyjść poza zmywak.
Na polskim podwórku dalszy ciąg mętnej akcji konstytucyjnej. „Uwaga, Lech jeszcze dłużej“, alarmuje „GW“. Otóż kombinacja miałaby być taka: nowa konstytucja zmniejsza prerogatywy prezydenta, ale przedłuża jego kadencję. PiS, obawiając się przegranej Lecha Kaczyńskiego w następnych wyborach, ma się ponoć zgodzić na osłabienie jego urzędu, bo dzięki temu dłużej pozostałby na stanowisku. Dodatkowa korzyść dla braci: Zbigniew Ziobro będzie musiał dłużej poczekać z przewrotem w partii (na co liczy po przegranej PiS w wyborach roku 2010 i 2011). Tuskowi to się opłaca, bo „chciałby pozostać premierem także po zwycięstwie PO w wyborach do sejmu. A osłabiony prezydent nie blokowałby mu ustaw“.