Ale czy przegrana z kandydatem Platformy będzie klęską dla szefa PiS? Jeszcze niedawno wydawało by się, ze tak. Dziś komentatorzy zaczynają patrzeć na to inaczej.
Michał Karnowski pisze w „Polsce”: „Jakby (…) nie patrzeć na przemianę Jarosława Kaczyńskiego, niezależnie od tego czy oceniamy ja jako prawdziwą czy taktyczną, jeden jej skutek będzie trwały, o ile oczywiście prezes PiS wytrwa przy swojej nowej strategii. Tym skutkiem może być odzyskanie przez Prawo i Sprawiedliwość przynajmniej minimalnej zdolności koalicyjnej, a więc i potencjału współrządzenia”. Zdaniem Karnowskiego możliwa jest zarówno przyszła koalicja PiS z SLD jak z PSL.
„Dlaczego Kaczyński zrobi wszystko by zbudować po kolejnych wyborach do Sejmu większość rządową?” – pyta komentator „Polski”?. „Bo uważa, tak w każdym razie można sądzić, że to będzie najlepszy odwet na Donaldzie Tusku. Nawet zwycięstwo w wyborach prezydenckich nie odbierze liderowi PO potęgi i władzy. Zrobić to może tylko jakaś egzotyczna koalicja, bo na samodzielną większość PiS nie ma szans. Z tego punktu widzenia 20 czerwca i 4 lipca nie są datami dla Kaczyńskiego najważniejszymi. On musi tylko dostać się do drugiej tury i w ten sposób potwierdzić przywództwo w PiS. A potem zacząć straszyć pozostałe partie wizją monopolu Platformy Obywatelskiej”.
W podobnym tonie wypowiada się w „Gazecie Wyborczej” Katarzyna Kolenda-Zaleska z „Faktów” TVN. „Koszmar, który musi nawiedzać PO. W drugiej turze wyborów Jarosław Kaczyński co prawda nie wygrywa, ale dostaje ogromną liczbę głosów. Ma na czym budować strategię do wyborów parlamentarnych, które choć dopiero za rok, wydają się stokroć ważniejsze, bo dają realna władzę. Zdobywa duże poparcie, przy metamorfozie Jarosława Kaczyńskiego, również PiS odzyskuje zdolność koalicyjną. (…) Nie ma wątpliwości, że celem ataku nie jest wyłącznie żyrandol w Pałacu Prezydenckim, ale przede wszystkim Sejm w 2011 r.” – pisze Kolenda-Zaleska.
Cokolwiek nie stanie się 20 czerwca i 4 lipca widać dziś, że to, kto będzie rządził po przyszłorocznych wyborach parlamentarnych jest sprawą dużo bardziej otwartą niż wydawało się kilka tygodni temu.