Wielu polityków PiS nie wierzy, że Marcin Dubieniecki zaangażuje się w politykę. Mimo że ogłosił to już w mediach. – On się tak daje podpuszczać dziennikarzom – mówi jedna z posłanek. A zaprzyjaźniona z rodziną Kaczyńskich szefowa PiS na Pomorzu Hanna Foltyn -Kubicka zdradza: – Marcin ma takie poczucie humoru. Rzuci coś dziennikarzom dla żartu, a oni to traktują poważnie.
Jednak Dubieniecki nie wygląda, jakby żartował: – Twardo stąpam po ziemi i mam sprecyzowany plan. Nie wykluczam, że w najbliższych wyborach do sejmiku wystartuję z list PiS.
Właśnie wrócił z Gruzji. Wstąpił w Warszawie do ulubionej restauracji. Kelnerki uśmiechają się do niego jak do stałego bywalca. Zaraz jedzie do Gdańska, by następnego dnia znów wyruszyć za granicę. To wyjazdy służbowe. Jako adwokat jeździ w sprawach swoich klientów. Dlatego nie chce o tym mówić. Zdradza za to swój plan na najbliższy rok: jeśli start do sejmiku okaże się sukcesem i sprawdzi się w pracy w samorządzie, spróbuje swoich sił w walce o mandat poselski.
Budynek parlamentu zobaczył pierwszy raz jako 13-latek. Z Kwidzyna przyjechał do Warszawy z ojcem Markiem Dubienieckim, działaczem SLD i prawnikiem. Ojciec zabierał go na spotkania z politykami. I tak poznał tych, których większość jego kolegów ze szkoły mogła oglądać tylko w telewizji: Leszka Millera, Józefa Oleksego, Aleksandra Kwaśniewskiego.
Ojciec zabierał go też do sądu. Po cichu liczył, że syn złapie bakcyla prawa. Teraz nie może się nachwalić, jakim dobrym dzieckiem był Marcin. – Systematyczny, posłuszny. Jak miał wrócić z podwórka o 20, punktualnie o tej godzinie stał pod balkonem i pytał, czy może zostać jeszcze 15 minut – opowiada Marek Dubieniecki.