– Upodlili mnie. Moja cela miała 7 metrów kwadratowych, siedziały w niej cztery osoby. Ścisk, zaduch, poniżenie. Kiedy zamieniono mi areszt na policyjny dozór, na komendzie meldowałem się z ludźmi, których wcześniej ścigałem – wspomina Maciej Kowalski.
Marek Matyla: – Przesiedziałem pół roku. Straciłem pracę, odwróciła się ode mnie część znajomych. Najgorsza była jednak świadomość, że to wszystko jest jakimś gigantycznym absurdem.
Kowalski i Matyla kierowali wydziałami do spraw zwalczania przestępczości gospodarczej. Pierwszy w poznańskiej komendzie wojewódzkiej, drugi w komendzie miejskiej w Lesznie. W 2005 r. zostali zatrzymani. Usłyszeli zarzuty korupcyjne. Według śledczych mieli przyjąć blisko 200 tys. zł w zamian za krycie nielegalnych interesów Jarosława Ł., biznesmena oskarżonego w aferze paliwowej.
Obciążył ich właśnie Ł., który w zamian za zeznania mógł opuścić areszt. – Jarosława Ł. widziałem raz, przez dziesięć minut. Został mi przedstawiony przez znajomego, wypiliśmy kawę i to w obecności trzech osób. O jakiejkolwiek pomocy czy przyjęciu pieniędzy nie mogło być mowy – mówi „Rz” Kowalski.
Obaj policjanci na długie miesiące trafili do aresztu. Zostali zawieszeni w pełnieniu obowiązków, wreszcie odeszli ze służby. – Poproszono mnie, bym zrobił to dla dobra policji – opowiada Kowalski.