Paweł Wroński w „Gazecie Wyborczej” optymistycznie: „Prezydent Miedwiediew leci dziś z Warszawy do Brukseli na posiedzenie Rady Unia Europejska - Rosja. I może tam powiedzieć: "Udaje nam się porozumiewać z Polską". Prezydent Polski jutro poleci na spotkanie z prezydentem Obamą i będzie mógł w Białym Domu powiedzieć: "Zaczęliśmy rozmawiać z Rosją". Odwilż w stosunkach polsko-rosyjskich ułatwia obu przywódcom prowadzenie polityki zagranicznej. Czyni ją domeną narodowych interesów, a nie lęków i resentymentów. Moskwa zainwestowała wiele w odkłamanie przeszłości, zwłaszcza na temat zbrodni katyńskiej. W geście tym nie chodzi tylko o relacje z Warszawą, ale również o początek wyrwania Rosjan z nostalgii za stalinizmem i otwarcia się na Europę, której Moskwa potrzebuje do modernizacji kraju”.
Znacznie bardziej sceptyczny jest Andrzej Talaga w „Dzienniku Gazecie Prawnej”: „Ocieplenie, nowe otwarcie – zachwytom nad wizytą Miedwiediewa w Warszawie nie ma końca. Brakuje tylko deklaracji o wiecznej przyjaźni. Ocieplenie tymczasem dotyczy głównie sfery werbalnej, a to znaczy, że może szybko przejść w ochłodzenie. Słowa są miłe, ale mają mniejszą wartość niż czyny. A w tych Rosja jest bardziej wstrzemięźliwa, więc i my zachowajmy umiar w kontemplowaniu poprawy. (…) Gesty przemijają, trwalsze są interesy. Rosja Miedwiediewa kochająca Polskę jest wciąż tą samą Rosją, która za Putina nam wygrażała. Ma takie same cele, stosuje tylko inne narzędzia. (…) Kiedy nadepniemy tu Rosjanom na odcisk, wrócą do srogich min, jeśli tylko dostrzegą w tym korzyść. My także mamy interesy na Wschodzie, choćby niedopuszczenie do zdominowania przez Moskwę państw buforowych – Ukrainy, Białorusi i Mołdawii. I podobnie jak Moskwa możemy dowolnie zmieniać język, jakim o nich mówimy”.
Jeszcze bardziej zdystansowany jest Piotr Falkowski w „Naszym Dzienniku”: „Podczas rozpoczętej wczoraj wizyty prezydenta Federacji Rosyjskiej Dmitrija Miedwiediewa Polacy nie doczekali się wyjaśnienia tego, co miało oznaczać deklarowane przez niego wspólne śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej. Nie doczekali się też gestu na miarę pamiętnego uklęknięcia kanclerza Niemiec Willy'ego Brandta pod pomnikiem ofiar warszawskiego getta w grudniu 1970 roku. Miedwiediew nie był w żadnym miejscu upamiętniającym zbrodnię katyńską ani przy grobach ofiar katastrofy smoleńskiej na Powązkach. Patronował za to podpisaniu szeregu wiążących Polskę na długie lata umów, których negatywne skutki odczują co najmniej dwa pokolenia.”