Napięcie w służbie zdrowia nie maleje. Mimo że Sejm przyjął nowelizację ustawy refundacyjnej, lekarze nie zawieszają protestu. Zrobią to po ostatecznym przyjęciu korzystnych dla nich zmian. Dodatkowo Naczelna Rada Lekarska domaga się też odwołania prezesa NFZ Jacka Paszkiewicza.
- Z zawieszeniem protestu czekamy na wyniki prac w Senacie i podpis prezydenta - mówił w piątek Maciej Hamankiewicz, prezes NRL.
Lekarze zapowiedzieli na razie złagodzenie protestu: nadal będą przystawiać na receptach pieczątki "refundacja do decyzji NFZ". Chcą jednak pośrednio informować o tym, jaka refundacja przysługuje pacjentowi. Wykorzystają metodę stosowaną przed 1 stycznia, kiedy weszła w życie ustawa refundacyjna. Na receptach pojawi się, u chorych przewlekle, znak "P", który dawał wcześniej prawo do zakupu leku ze zniżką.
To nie poprawi jednak sytuacji pacjentów, bo do protestu włączyli się farmaceuci. - Sejm nie przyjął przepisów, które dawałyby aptekarzom taką samą ochronę jak lekarzom za błędy przez nich niezawinione - mówił Marek Jędrzejczak, wiceprezes Naczelnej Rady Aptekarskiej.
Sejm odrzucił poprawki opozycji, która proponowała, by nie karać aptekarzy za błędy na receptach. Nastroje jeszcze pogorszyła wypowiedź wicepremiera Waldemara Pawlaka, który tłumaczył, że na prace nad zmianą ustawy refundacyjnej będzie czas, a teraz trzeba wprowadzić takie poprawki, które pozwolą rozwiązać najpoważniejsze konflikty w służbie zdrowia, czyli te, które powodują, że pacjenci mają utrudniony dostęp do leków. - To znaczy, że kto głośniej protestuje, więcej osiąga - denerwował się prezes NRA Grzegorz Kucharewicz.