Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej", z dodatku "Polski oręż"
Wieczorem 22 lipca 1917 roku wpadł do miasteczka Nadwórna nad Bystrzycą we wschodniej Galicji konny posłaniec z apelem do rozłożonego tam na nocleg oddziału polskiej kawalerii, błagając o przyjście na ratunek ludności Stanisławowa. "Zrewoltowana tłuszcza żołnierska", jak pisały ówczesne gazety, czyli masy dezerterów rosyjskich, uciekających z frontu, grabiły miasto, w tym zwłaszcza ludność polską i żydowską. Płk Bolesław Mościcki poderwał swój oddział (pierwotnie był to dywizjon polskich ułanów wchodzący w skład rosyjskiej 11. dywizji piechoty, następnie przemianowany na Polski Pułk Ułanów, ostatecznie na 1. Pułk Ułanów w ramach Polskiej Dywizji Strzelców, dowodzonej przez gen. Lucjana Żeligowskiego) do całonocnego marszu na Stanisławów, gdzie następnego dnia od rana ułani gromili pierzchające bandy rosyjskich dezerterów. Lecz rankiem 24 lipca Polacy skierowani zostali do walki z poważniejszym nieprzyjacielem: Stanisławów oskrzydlały oddziały austriackie i niemieckie, groziło przerwanie rosyjskich linii obronnych na tym odcinku. Płk Mościcki zostawił tabor pułkowy w mieście i rzucił swych ułanów (ponad czterysta szabel) na linię frontu pod miastem.
Ponad trzydzieści lat temu rozmawiałem z jednym z ostatnich ówcześnie żyjących uczestników wydarzeń owego dnia. Ułan Krak przyjął mnie w swym mieszkaniu na warszawskim Rakowcu, z którego rzadko już wychodził, i nagrał na reporterski magnetofon krótką relację: "Nasze tabory w Stanisławowie zawierały żywność, amunicję, ruble w złocie, lekarstwa - istne skarby, zagrożone przez bandy maruderów cofających się z frontu. Potrzebny był zaufany oficer, aby tego skarbu pilnować, dlatego pułkownik odkomenderował pańskiego dziadka do tego zadania. Niech pan lepiej jednak posłucha o Krechowcach. To wioseczka pod Stanisławowem. Opłotkami pod miasto podchodziła piechota bośniacka (Bośnia wchodziła w skład monarchii austro-węgierskiej - J. J.), trzeba było ją odepchnąć. Wiedzieliśmy, że Bośniacy jeńców nie biorą, więc zapowiadało się krwawo. Na błoniach pod wsią rozpuściłem konia do galopu, jeszcze zobaczyłem ognie z luf w płotach, i potem obudziłem się już w lazarecie. Powiedzieli mi koledzy, że granat wybuchnął tuż pod końskim brzuchem. Od tego czasu jestem przygłuchy".
Polscy kawalerzyści szarżowali owego dnia sześciokrotnie, spychając austriacką piechotę na pozycje obronne i umożliwiając rosyjskiej dywizji piechoty wycofanie się z okrążenia. Pułk stracił jedną piątą swego stanu (około 80 oficerów i ułanów), i wkrótce potem przeszedł do historii polskiej jazdy jako Pierwszy Pułk Ułanów Krechowieckich. Jeden z jego szwadronów asystował w zaślubinach Polski z morzem w 1919 roku (zachowały się zdjęcia generała Józefa Hallera rzucającego pierścień w wody Zatoki Puckiej, kawalerzyści pochylający sztandar w morze to poczet sztandarowy 1. Pułku Ułanów), rok później cały pułk mężnie stawał przeciw konarmii Siemiona Budionnego, m.in. w krwawej bitwie pod Beresteczkiem 30 lipca 1920 roku, a również pod Korosteniem, w 1939 roku kapitulował dopiero 5 października.
Bitwa pod Krechowcami, w odróżnieniu od Kostiuchnówki, miała niewielkie znaczenie w strategicznym wymiarze olbrzymiego frontu rosyjskiego. Dała jednak początek legendzie męstwa i sprawności bojowej krechowiaków. Pułk przeszedł do legendy jazdy polskiej, choć walczył po przeciwnej stronie niż mężne Legiony Piłsudskiego pod Kostiuchnówką. Kto rzuci kamieniem na Polaków walczących w czasie pierwszej wojny dla kogokolwiek, kto dawał broń i sztandar, wraz z nimi zaś nadzieję na niepodległą Polskę?