Wywiad z archiwum "Rzeczpospolitej" z 2000 roku
Był prawnikiem, oficerem Ludowego Wojska Polskiego, malarzem, autorem książek, bioenergoterapeutą. Nade wszystko był jednak szablistą, najlepszym w historii szermierki. Chciał się bić również z systemem politycznym, którego ulubieńcem pozostawał przez długie lata. Za szpiegostwo na 10 lat poszedł do więzienia. Ułaskawiony przez Radę Państwa wyszedł na wolność w 1985 roku.
Pierwsza pana olimpiada to Helsinki w 1952 r. Podobno nie mogliście pić coca-coli, przed oknami mieliście druty kolczaste. Czy to prawda?
Nie pamiętam coca-coli z Helsinek, nie wiem, czy tam już była. Pamiętam natomiast reakcje niektórych ogłupiałych belfrów na warszawskim AWF-ie, którzy czepiali się Ryśka Zuba (szablista, reprezentant kraju - przyp. A.Ł.) za to, że przywiózł coca-colę i częstował chłopaków. O mało go nie zamknęli i nie relegowali z uczelni. Co do drutów kolczastych, nie było ich w sensie dosłownym, ale był bardzo wysoki płot z drucianej siatki, oddzielający nas od zachodnich wrogów. Pewnego dnia przyjechali do wschodniej wioski Amerykanie z wizytą przyjaźni. Radosne chłopaki wyskakiwały z autobusu, machając do nas rękami po przyjacielsku. Pech chciał, że niektórzy wyskakiwali z tego autobusu przez okna. Nie zrobiono nam przy tej okazji specjalnej odprawy kulturalno-oświatowej, ale poinformowano surowo, że to były dzikusy, jacyś zwyrodnialcy, którzy oknem wyłażą. Ekipa była oczywiście obficie nasączona służbą bezpieczeństwa. Takie były czasy.
Jak panu poszło w Helsinkach?