Krew za krew

Tylko terror wobec okupanta niemieckiego mógł być odpowiedzią na jego zbrodnie

Publikacja: 20.04.2013 01:01

Pistolet VIS

Pistolet VIS

Foto: Forum

70 lat temu, 20 kwietnia 1943 roku, miał miejsce nieudany zamach oddziału AK na Friedricha Krugera, wyższego dowódcę policji i SS w Krakowie. Tekst z archiwum miesięcznika "Uważam Rze Historia"

W 1942 roku dwaj zrzuceni z Wielkiej Brytanii czechosłowaccy żołnierze dokonali udanego zamachu na Reinhardta Heydricha, protektora Czech i Moraw oraz szefa policji politycznej Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. Był najwyższym rangą dostojnikiem nazistowskim, jakiego udało się zabić podczas wojny.

W europejskiej pamięci o II wojnie światowej zamach na Heydricha, spalenie w odwecie wsi Lidice i wymordowanie mężczyzn tam mieszkających są mocno obecne.

Pod tym względem Polacy mają prawdziwego pecha. Nie udało im się dopaść aż tak prominentnego nazisty, choć zabili setki funkcjonariuszy III Rzeszy z generałem SS Franzem Kutscherą na czele. Spalone i spacyfikowane przez Niemców wsie liczą się w setkach, a jednak nikt o nich w Europie nie wie.

Co mogli zrobić Polacy, by w europejskiej pamięci przebić akcję dwóch żołnierzy, zabicie jednego wysokiego rangą nazisty i spalenie jednej wioski? Zabić Hitlera!

W początkach października, podczas defilady niemieckich wojsk, na warszawskiej ulicymiały być podłożone w wykopie potężne ładunki wybuchowe. Generał Michał Tokarzewski-Karaszewicz, organizator SZP, opowiadał Janowi Nowakowi-Jeziorańskiemu: „Nasz obserwator widząc przejeżdżające z dużą szybkością limuzyny wypełnione umundurowanymi dostojnikami wojskowymi, nie był pewny, czy znajduje się wśród nich Hitler, i zawahał się. Ta chwila wahania ocaliła Hitlerowi życie". Wybuch nie nastąpił.

Biograf generała Daniel Bargiełowski uważa, że bliższe prawdy jest wytłumaczenie mjra Franciszka Niepokólczyckiego, szefa dywersji SZP. Według niego dwaj sygnalizatorzy nie mogli się porozumieć z saperami mającymi odpalić ładunek, gdyż Niemcy przed defiladą usunęli wszystkich Polaków z trasy przejazdu. „I chyba dobrze się wówczas stało, że się nie stało nic [...] ewentualny wybuch oznaczałby zarówno pewną śmierć Bogu ducha winnych mieszkańców paru okolicznych kamienic, jak i zagładę tych wszystkich setek, a może i tysięcy warszawiaków, którzy by padli potem niechybnie ofiarą wściekłej furii niemieckiej" – pisze Bargiełowski w książce „Po trzykroć pierwszy".

Niemieckie przeliczniki

A Niemcy już wkrótce pokazali, jaki odwet będą stosowali za zabicie człowieka z rasy panów. W grudniu 1939 roku w podwarszawskim Wawrze dwaj miejscowi kryminaliści zastrzelili dwóch niemieckich żołnierzy. W odwecie dokonano egzekucji 107 mieszkańców Wawra. Przelicznik wynosił 1:50. Za jednego Niemca 50 Polaków.

7 marca 1941 roku żołnierze kontrwywiadu warszawskiego AK zastrzelili znanego przed wojną aktora, Igo Syma. Zdeklarował się jako volksdeutsch, został dyrektorem niemieckiego teatru w Warszawie, a także inicjatorem antypolskiego filmu „Heimkehr". W roli żołnierzy polskich maltretujących Niemców wystąpili esesmani; w roli Niemców – Polacy. „Sceny znęcania się Polaków nad osadnikami esesmani odtwarzali tak realistycznie, że siedem osób zatłukli na śmierć, a kilkanaście uczynili kalekami" – pisał Jerzy Ślaski w znakomitej książce „Polska walcząca". W odwecie za zabicie Syma w Palmirach stracono 21 Polaków (przelicznik 1:20).

21 października 1943 roku Hans Frank wydał rozporządzenie o „zwalczaniu zamachów na niemieckie dzieło odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie", rozpoczynające nową falę terroru. W Warszawie zaczęły się egzekucje na ulicach.

„Mimo moich wielokrotnych ostrzeżeń zeszłego tygodnia znowu dokonano w Warszawie tchórzliwego napadu na Niemców i osoby stojące w służbie niemieckiej" – taką formułą rozpoczynały się często niemieckie obwieszczenia o rozstrzeliwaniu zakładników, podpisane przez dowódcę SS i policji na dystrykt warszawski. Był nim od jesieni 1943 roku niewymieniony na obwieszczeniach z imienia i nazwiska generał Franz Kutschera. Obok listy osób, które miały być rozstrzelane, publikowano listę osób przewidzianych do ułaskawienia. Obwieszczenia groziły: „Gdyby jednak w ciągu najbliższych trzech miesięcy [...] miały czyny gwałtu w szczególności napady na Niemców [...] to na wypadek, gdyby przestępcy nie zostali natychmiast ujęci, wyrok przeciw osobom przewidzianym do aktu ułaskawienia będzie wykonany [...] za każdą napadniętą osobę będzie co najmniej 10-ciu przewidzianych do aktu ułaskawienia rozstrzelanych".

Ten krwawy przelicznik nie był jednak stały, czasami wynosił 1:5 lub 1:7. Ale za wykolejenie pociągu i jego ostrzeliwanie, w wyniku którego zabitych zostało trzech Niemców, rozstrzelano 50 Polaków.

Likwidacja sadystów

Władysław Bartoszewski w „Warszawskim pierścieniu śmierci" pisze, że mieszkańcy stolicy domagali się energicznego przeciwdziałania akcji represyjnej okupanta i przyjmowali z uznaniem wszelkie akcje odwetowe.

„Każdą kulę, każdy gest odwetu, każde słowo polskiego rozkazu wymodliły niewidzialne, nieme widma pomordowanych bez winy" – pisano w konspiracyjnej broszurze „Polska Karząca".

Likwidację szczególnie niebezpiecznych i sadystycznych niemieckich funkcjonariuszy SS i gestapo w ramach akcji „Główki" przeprowadzali żołnierze oddziału AK o kolejnych nazwach „Agat" (antygestapo), „Pegaz" i wreszcie „Parasol". Sens zamachów budził jednak wątpliwości. Piotr Stachiewicz w monografii „Parasola" relacjonuje słowa jednego z żołnierzy do dowódcy kpt. „Pługa (Adam Borys): „Jaki jest sens błyskotliwych może akcji, które w istocie poza zabójstwem jednego czy drugiego szpicla lub kata nic nie dają, albowiem poza masowym odwetem ze strony Niemców na miejsce jednego gestapowca przychodziło dwóch nowych?" – pytał „Dzid".

Dowódca odpowiedział, że za wszelką cenę trzeba utrzymać ogień społecznej nienawiści do okupanta, tak by Polacy byli przygotowani do ostatecznej rozprawy z Niemcami – w powstaniu. Poza tym należało utrzymać stan niepewności i strachu wśród władzy okupacyjnej oraz bezpośrednio zastraszyć gestapowców. Wreszcie trzeba było utrzymywać morale w liniowej AK i społeczeństwa przez ciągłe przypominanie o istnieniu walczących oddziałów.

Oczywiście, że zabitych funkcjonariuszy Niemców zastępowali inni, ale nie zawsze tacy jak ich poprzednicy. Jedną z najgłośniejszych akcji likwidacyjnych był udany zamach na Franza Bürkla, szefa zmiany załogi Pawiaka (ze 100 tys. osadzonych na Pawiaku rozstrzelano około 30 tys., a 60 tys. wysłano na śmierć do obozów koncentracyjnych).

Bürkl bił więźniów bykowcem, szczuł na nich wilczura, mordował osobiście strzałem z pistoletu lub wieszał ich w celach. „Nie było dnia, aby wilgotne łapy Bürkla nie zostały zbroczone krwią. [...] Na miasto szły ciągle alarmy z Pawiaka, aby raz wreszcie skończyć z Bürklem" – wspominał Leon Wanat, więzienny pisarz. Pięcioosobowy zespół, z „Jeremim" (Jerzym Zborowskim) na czele, zastrzelił 7 września 1943 roku Bürkla na Marszałkowskiej przy Litewskiej. Niemcy zastosowali wysoki przelicznik 1:30, rozstrzeliwując około 30 więźniów Pawiaka. Jak pisze Wanat, „Pawiak odetchnął [...]. Oczyściła się jednak na jakiś czas atmosfera na Pawiaku, a wachmajstrzy w obawie o swoje życie, na krótko, wprawdzie złagodnieli". Jednak taki sadysta jak Bürkl już się na Pawiaku nie pojawił.

W Mińsku Mazowieckim został zlikwidowany szef miejscowej placówki gestapo, Schmidt. „Psychopata, sadysta, na wpół obłąkany" – tak został opisany w konspiracyjnej broszurze „Polska Karząca". Schmidt łamał kolbą pistoletu szczęki, masakrował twarze, łamał żebra i palce. Podczas likwidacji getta ogłosił się „królem kurkowym" polowania na żydowskie kobiety i dzieci. W czerwcu 1943 roku w Cegłowie spędził ludność na rynek i po parodii sądu, który zadecydował o natychmiastowym zamordowaniu około 30 przypadkowych ofiar, „wygłosił patetyczną mowę o burzycielach ładu". To zdecydowało o wyroku śmierci na niego. 22 lipca 1943 roku został zastrzelony przez żołnierzy AK. Niemcy swoim zwyczajem zamierzali w odwecie rozstrzelać wielu Polaków, lecz komendant mińskiej AK Ludwik Wolański „Lubicz" skutecznie zagroził niemieckiemu staroście, że jeśli do tego dojdzie, to zginie on i jego pracownicy wraz z rodzinami.

Za „Rudego"

Krwią za krew zapłacili kaci Jana Bytnara „Rudego" z pokoju 228 w siedzibie gestapo w alei Szucha. Odbity w akcji pod Arsenałem zmarł z powodu brutalnych tortur, jakim był poddawany przez gestapowców – Augusta Langego i Herberta Schulza. Sławomir Dunin-Borkowski opisał pierwszego jako „zwierzę w mundurze", tego drugiego zaś jako „z amatorstwa kata i oprawcę, olbrzymią dwumetrową blisko maszynę do bicia". 6 maja 1943 roku zastrzelony został Schulz. „Z 8-miu kulami w cielsku przebiegł jeszcze przez całą szerokość ulicy aż dziewiąta wpakowana w kark położyła go trupem". 22 maja zabity został Lange.

Sprawiedliwość dopadła także volksdeutscha Ernesta Sommera, restauratora z ulicy Długiej, który podczas akcji odbicia więźniów Pawiaka pod Arsenałem zatrzymał podstępnie jednego z uczestników akcji i wydał go w ręce gestapo. Potem ukrywał się pod Warszawą. Zginął w Józefowie, gdy odprowadzał gości na pociąg. „Z odległości pół kroku zajrzały mu w ślepia dwie lufy pistoletowe. Pierwszą kulę dostał w skroń. Nie upadł od razu. Odruchowo uchwycił wyciągniętą ku niemu rękę i wpił się w nią konwulsyjnie pazurami. Ale nieubłagana dłoń pokonała opór. Powoli doprowadziła lufę między oczy szpicla i pociągnęła spust" („Polska Karząca").

Pod Zamościem i Warszawą

1 czerwca 1943 roku, podczas akcji wysiedlania Polaków z Zamojszczyzny, Niemcy zniszczyli, używając także lotnictwa (!), wieś Sochy i zamordowali około 200 jej mieszkańców. Był to odwet za zabicie przez AK jednego z dwóch prowokatorów żandarmów, którzy udając partyzantów, usiłowali kupić broń. Krwawy przelicznik wynosił więc aż 1:200. Polski odwet nastąpił we wsi Siedliska zamieszkałej przez kolonistów niemieckich. „Wieś płonie. Snopy ognia strzelają z dachów i okien. Broń maszynowa kosi wszystko, co żywe. Wybuchy granatów znaczą miejsce walki wręcz – ucichły szybko. Opór złamano błyskawicznie, Selbschutz wybity" – relacjonowano w „Biuletynie Informacyjnym".

Podobną akcję przeprowadziła AK w Huszczce Małej, gdzie po wypędzeniu Polaków zamieszkali niemieccy koloniści. „Niemcy pędzą ku rzeczce płynącej w kępach zarośli. Kosi ich mściwy ogień karabinków i serie rkmów". W Huszczce zginęło około 30 Niemców, spalono 111 zagród. „Postrach poszedł po wszystkich okolicznych wsiach rojących się od zbrojnych osadników. Niech wiedzą, co ich czeka" – konkludował autor broszury „Polska Karząca".

Odwetowy atak na Kępę Latoszkową, podwarszawską wieś zamieszkałą przez Niemców, był rewanżem za postawę kolonistów niemieckich, którzy przyczynili się do aresztowania odbywających w okolicy ćwiczenia żołnierzy konspiracji. Oddział Specjalny „Jan" spalił cztery domy i zabił 12 osób związanych z antypolską działalnością. Odciążające uderzenie wykonane zostało przez żołnierzy batalionu „Zośka" na żandarmów i placówkę Luftwaffe w Wilanowie. „Tutaj akcja represyjna musiała zaskoczyć jeszcze bardziej niż pod Zamościem, a użycie do ataku na Wilanów oddziału w sile kompanii, który po wykonaniu zadania »rozpłynął się« w terenie, nie wracając do Warszawy, stanowił przedsmak przyszłych zagrożeń" – pisał Tomasz Strzembosz w „Akcjach podziemnej Warszawy", cytując gubernatora dystryktu warszawskiego: „Uczucie zagrożenia ogarnęło przede wszystkim część osiedli volksdeutschów".

Zamach na Kutscherę

Oddział Kedywu KG AK dokonał 8 stycznia 1944 roku nieudanego zamachu na szefa dystryktu warszawskiego Ludwiga Fischera, komendanta służby i policji bezpieczeństwa na dystrykt warszawski Ludwiga Hahna i generała SS i policji Franza Kutscherę. Samochód, którym wracali z polowania, miał zostać zatrzymany przez stalową linę.

„Widząc w świetle reflektorów linę, kierowca pierwszego samochodu gwałtownie przyspieszył i lina niestety puściła. Wszystkie lufy rozbłysły ogniem, na szosę sypnęły się granaty, lecz cztery mocne i szybkie wozy, pędząc za pierwszym, który torował drogę, zdołały przedrzeć się przez grad pocisków i odłamków" – pisał Jerzy Ślaski.

Franz Kutschera uratował się jednak na niecały miesiąc. Jego warszawska misja trwała tylko cztery, jednak niezwykle krwawe miesiące. „Kutschera rozwinął akcję terroru o niespotykanych poprzednio rozmiarach. Tygodniowo – według danych Władysława Bartoszewskiego – ginęło średnio 300 ludzi, część z nich Kutschera postanowił zabijać publicznie na ulicach miasta, w celu psychicznego złamania ludności" – pisał Piotr Stachiewicz.

Pewien skutek Kutschera osiągnął. Liczba zabitych Niemców wyraźnie spadła. Zdaniem Stachiewicza nie tylko rozstrzeliwania, lecz i psychologiczny terror, jaki zastosował Kutschera, grożąc zabijaniem zakładników w razie ataków na Niemców, sprawiły, że po raz pierwszy od początku okupacji morale społeczeństwa było bliskie załamania.

Dowódca AK gen. Tadeusz Bór-Komorowski pisał („Armia Podziemna"), iż zdawał sobie sprawę, że jeśli społeczeństwo pod wpływem terroru wprowadzonego przez Kutscherę załamie się, to już nic nie powstrzyma przed eskalowaniem terroru. Komorowski wiedział, że za śmierć wysokiego rangą funkcjonariusza III Rzeszy życiem zapłaci co najmniej 200 Polaków. Jednak spodziewał się, że następca Kutschery będzie musiał się liczyć z podobnym losem, jeśli zechce kontynuować jego politykę.

1 lutego 1944 roku w słynnej akcji w Alejach Ujazdowskich wykonano wyrok na Kutscherze. Akcja kosztowała życie czterech żołnierzy AK. A także 100 Polaków rozstrzelanych nazajutrz po zamachu w miejscu, gdzie zginął niemiecki generał. 200 więźniów Pawiaka zabito w ruinach getta. To był najwyższy przelicznik 1:300. „Rozpaczy po śmierci kolejnych ofiar towarzyszyło ogromne poruszenie, satysfakcja z powodu wymierzenia tą akcją sprawiedliwej kary za zbrodnie i świadomość zadania okupantom bolesnego ciosu" – pisał Andrzej Krzysztof Kunert. 300 zabitych było ceną za wycofanie się Niemców z ulicznych egzekucji. Ostatnia odbyła się 15 lutego 1944 roku. I stało się tak, mimo że rosła liczba Niemców zabitych w Warszawie, w styczniu – pięciu, w lutym – 20, w marcu – 40.

Niestety, nie udały się zamachy na dwóch wyższych dowódców SS i policji w Generalnym Gubernatorstwie. 20 kwietnia 1943 roku żołnierze krakowskiego oddziału „Osa-Kosa" zaatakowali samochód, którym jechał Friedrich Krüger. Minął się ze śmiercią, został ranny. Po głowę jego następcy Wilhelma Koppego przyjechali do Krakowa żołnierze „Parasola". 11 lipca 1944 roku ciężarówka nie zablokowała, tak jak w warszawskim zamachu na Kutscherę, auta Koppego, a pościg okazał się bezskuteczny. Także bezskuteczny okazał się powojenny pościg prawny. Dopiero w 1960 roku został aresztowany w RFN, w 1962 roku zwolniono go. W 1966 roku, z powodu złego stanu zdrowia, zaprzestano prowadzenia postępowania przeciw Koppemu. W złym stanie zdrowia żył jeszcze dziewięć lat.

Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Sondaż „Rzeczpospolitej”: Na wojsko trzeba wydawać więcej