Latem 2013 roku wynajął on kawalerkę w Al. Niepodległości na Mokotowie. Podczas umowy posłużył się sfałszowanym dokumentem. W połowie lutego mężczyzna postanowił sprzedać wynajmowany lokal. Ogłoszenie o tym zamieścił na popularnym serwisie. Za cudzą kawalerkę żądał 235 tys. zł.
Mężczyzna w tym samym portalu znalazł kobietę zainteresowaną zakupem takiego mieszkania. Skontaktował się z nią. Była ona zainteresowana nabyciem lokalu, zwłaszcza, że właściciel obiecał, że może obniżyć cenę nawet do 200 tys. zł.
Mężczyzna zapewniał ją, że jest właścicielem lokalu, pokazywał też odpowiedni akt notarialny. – Kobietę zdziwiło, że na portalu, gdzie wystawiono lokal nie ma zdjęć mieszkania. Postanowiła poszukać ich w innych serwisach i tam znalazła je oraz numer telefonu – opowiada Magdalena Bieniak, rzecznik mokotowskiej policji.
Kobieta postanowiła zadzwonić pod podany numer. Wtedy oszustwo wyszło jaw, bo chętna do zakupu kawalerki dodzwoniła się do prawowitych właścicieli. Potem skontaktowała się z policją, która urządziła zasadzkę na sprzedającego. Mężczyzna został zatrzymany w wynajmowanym mieszkaniu w dniu, w którym miał zawrzeć umowę przedwstępną.
– Usłyszał zarzuty usiłowania oszustwa i doprowadzenia do niekorzystnego rozporządzenia mieniem niedoszłej klientki oraz posługiwania się sfałszowanymi dokumentami – mówi Paweł Wierzchołowski, szef mokotowskiej prokuratury. Okazało się, że Bernard B. chciał sprzedać cudzą kawalerkę podając zupełnie inne dane. Przedstawił się jako Bartosz L.