W styczniu 2006 r. w jednym z mieszkań na osiedlu LSM w Lublinie znaleziono ciała dwóch zamordowanych kobiet. Sprawca zadał im kilkanaście ciosów tępym narzędziem oraz dźgnął nożem i ostrym szpikulcem. Zabił też psa, a z mieszkania ukradł fotografie zabitych, klucze oraz telefony komórkowe.
O dokonanie zbrodni oskarżono 26-letniego wtedy Sławomira P., na posesji którego, w szambie, znaleziono części rozbitych telefonów. Takich, które przypominały te skradzione ofiarom. Zabite kobiety były krewnymi jego żony. P. początkowo przyznał się do winy, ale później wycofał zeznania.
Procesy w sprawie morderstwa z Lublina miały charakter poszlakowy. Materiał dowodowy pozostawiał wiele wątpliwości. Jednym z przykładów może być ślad buta, jaki znaleziono w plamie krwi na dywanie z mieszkania ofiar. Biegli stwierdzili, że był to ślad kobiety. Ostatecznie jednak nie został on wykorzystany, ponieważ dywan zaginął.
P. twierdzi też, że gdy dokonano morderstwa, nie był nawet w Lublinie. – Świadkowie twierdzą, że był widziany w miejscowości, w której mieszka – podkreśla jego adwokat Wojciech Wownysz.
Problemy P. zaczęły się od momentu, w którym na początku śledztwa przyznał się do winy. – I to mimo że miesiąc później złożył zażalenie, że to zeznanie zostało na nim wymuszone – zastrzega adwokat. – Po nocy spędzonej na komendzie, klęcząc w bieliźnie na worku i obrywając, miałem już dość – tłumaczy P. i dodaje, że miał nadzieję, że w sądzie uda mu się to odkręcić.