W warszawskim Sądzie Rejestrowym leżą aż cztery wnioski o rejestrację partii KORWiN – dowiedziała się „Rzeczpospolita". Zakres władzy Korwin-Mikkego w ugrupowaniu, które w ostatnim badaniu IBRiS ociera się o próg wyborczy, będzie zależał od tego, do którego z wniosków przychyli się sąd.
Wszystko to efekt podstępów i intryg, które towarzyszą powstaniu nowego ugrupowania ekscentrycznego europosła. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że KORWiN został stworzony po tym, kiedy lider środowiska wolnościowo-liberalnego utracił kontrolę nad swoją poprzednią formacją – Kongresem Nowej Prawicy.
Skąd nowe perturbacje? Historia wygląda jak komedia pomyłek. Najpierw Korwin-Mikke i główny architekt ugrupowania poseł Przemysław Wipler ogłaszają w Sejmie na konferencji prasowej nazwę nowej partii. Dzieje się to w czwartek, 22 stycznia. Rejestracja w sądzie ma nastąpić kilka dni później – w poniedziałek (brakuje podpisu europosła Roberta Iwaszkiewicza).
Dzień po konferencji grupa działaczy przekonuje Korwin-Mikkego, że ktoś chce ukraść nazwę i należy dokonać natychmiastowej rejestracji. Wymieniają go jako prezesa, ale pod wnioskiem podpisuje się kto inny, m.in. członkowie dawnych władz KNP: Robert Oleszczak i Arkadiusz Oziębło. Z siedziby nowej partii biorą zebrane pod nią podpisy, ale zamiast stworzonego przez Wiplera statutu załączają swój.
– Główna różnica sprowadza się do tego, że w statucie Wiplera o listach do Sejmu decydują on, Korwin-Mikke i Iwaszkiewicz, w naszym zaś – szersze grono – tłumaczy Oleszczak, który stanął na czele „buntowników".