Sprawa budziła spore kontrowersje, bo potraktowano ich inaczej niż np. pielęgniarki i opiekunów dzieci niepełnosprawnych, którzy w przeszłości tygodniami okupowali parlament.
Przeciwnicy wiatraków protest głodowy zamierzali rozpocząć 5 czerwca 2014 r. Usadowili się na fotelach niedaleko miejsca pracy dziennikarzy i rozwiesili na barierce mały transparent. Po godz. 23 wprowadziła ich straż marszałkowska, a Kancelaria Sejmu zawiadomiła prokuraturę. Nieoficjalnie urzędnicy Kancelarii Sejmu mówili, że zdecydowali się wyprowadzić protestujących, by Sejmu nie zaczęły szturmować inne niezadowolone grupy społeczne.
Proces przeciwników farm rozpoczął się w poniedziałek i od razu został umorzony. – Źle się stało, że ta sprawa w ogóle trafiła do sądu. Jednak dobrze, że przynajmniej sąd zachował się, jak należy – mówi Bartosz Kownacki, poseł PiS i adwokat, który zdecydował się reprezentować przeciwników farm wiatrowych. – Trudno mówić, by te osoby nielegalnie przebywały w parlamencie. Weszły tam z ważnymi przepustkami, a każdy kto kiedykolwiek był w Sejmie wie, że nie jest to zwykły urząd, który zamyka się o godz. 16 – tłumaczy.
– Działanie prokuratury było po linii politycznej. Znów zmarnowano pieniądze podatników – mówi z kolei Leszek Matusik, prezes Stowarzyszenia Nasz Dom Biesiekierz, który był jedną z osób protestujący w Sejmie. – Na pewno będziemy starali się dalej nagłaśniać sprawę farm wiatrowych – deklaruje.
Zdaniem przeciwników wiatraków, mają one negatywny wpływ na ludzkie zdrowie, bo emitują powodujące depresję infradźwięki. – Wywołują też efekt migotania cienia, wskutek czego sąsiedzi farm są zmuszeni zasłaniać w ciągu dnia okna żaluzjami – dodaje Leszek Matusik.