– Obie strony wyglądają jak rozpędzone pociągi zmierzające wprost na siebie i żadna nie chce ustąpić – powiedział chiński minister spraw zagranicznych Wang Yi.
W poniedziałek armia komunistycznej Korei Północnej wystrzeliła jedną salwą cztery rakiety balistyczne, z których trzy spadły w japońskiej morskiej strefie ekonomicznej. Błyskawicznie, w ciągu godzin, w amerykańskiej bazie lotniczej Osan w pobliżu Seulu z samolotów transportowych wyładowano system antyrakietowy THAAD i rozpoczęto szykowanie go do obrony Korei Południowej.
Według amerykańskich ekspertów Koreańczycy wystrzelili rakiety Hwasong, będące przeróbka radzieckich jeszcze scudów i mających zasięg ok. 1000 kilometrów. Phenian posiada bardziej zaawansowane technologicznie i o większym zasięgu rakiety Musudan, ale psują się one tak często, że na razie przestał je wystrzeliwać. Krótszy zasięg sprawił, że oficjalnie ćwiczono rakietowe uderzenie na amerykańskie bazy wojskowe na wyspach japońskich (w głównym archipelagu są cztery oraz na wyspie Okinawa).
Jednak Pekin postanowił interweniować nie po koreańskiej salwie, lecz po przybyciu baterii amerykańskich antyrakiet. Chiny od dawna sprzeciwiały się ich rozmieszczeniu na południu Półwyspu Koreańskiego (tak jak i Rosja), uważając, że mogą zagrozić ich własnemu potencjałowi atomowemu. Amerykanie przyznają, że radar THAAD-ów jest tak dobry, że dzięki niemu można kontrolować również północno-wschodnią część Chin.
Pekin jest najważniejszym sojusznikiem Korei Północnej, ale miesiąc temu poparł w końcu decyzję Rady Bezpieczeństwa i wprowadził do końca roku embargo na główny produkt eksportowy Phenianu, węgiel kamienny. Nie wiadomo jednak, czy sankcja zadziała, a jeśli tak, to kiedy. Teraz, wobec jawnego, po raz kolejny, złamania przez Koreę Północną zaleceń Rady Bezpieczeństwa ONZ oraz pogarszania się stosunków z USA pod rządami nowej administracji Trumpa Pekin postanowił wystąpić jako mediator.