Ten pierwszy w historii kierowany balistyczny pocisk rakietowy Brytyjczycy będą potem nazywać V-2. Rakieta, dolatując do dzielnicy Chiswick, poruszała się z szybkością trzykrotnie przekraczającą prędkość dźwięku, mieszkańcy nie mogli jej zatem usłyszeć. Po uderzeniu w ulicę Staveley Road wybuchło 738 kilogramów materiałów burzących. Eksplozja zdemolowała kilka okolicznych domów. Gdy sześcioletni John Clark wszedł do sypialni swej trzyletniej siostry Rosemary Ann, w pierwszej chwili uspokoiło go, że w pomieszczeniu jakimś cudem nie widać było śladów zniszczeń. Siostrzyczka jednak nie żyła. Płuca dziecka zapadły się, gdy dosięgła je fala uderzeniowa. Dwie minuty później na Londyn spadła druga V-2, tym razem zabijając sześć osób. Wernher von Braun mógł otworzyć szampana i odetchnąć z ulgą – nie zawiódł Führera. To był decydujący moment kariery błyskotliwego naukowca. Porażka niechybnie by ją przekreśliła, bo Adolf Hitler nie wybaczał tym, którzy nie dotrzymywali obietnic. A przecież to właśnie von Braun przekonał wodza III Rzeszy do rakietowej Wunderwaffe. Dokonał tego, gwarantując, że V-2 zrobią to, co nie udało się bombowcom Luftwaffe – rzucą londyńczyków na kolana. Początkowo Hitler nie nadawał badaniom nad V-2 najwyższego priorytetu. Jako armijny artylerzysta myślał o rakiecie jak o dużym pocisku. Nie rozumiał tej technologii i jej możliwości, nie rozpalała zatem ona jego wyobraźni. Co gorsza – dla von Brauna – Hitlerowi śniło się, że V-2 zawiodła, a niestety traktował swoje sny jako prorocze. Wernher von Braun bez osobistego wsparcia Führera nie mógł liczyć ani na dostawy trudnych do zdobycia materiałów, jak blacha, z której robiono obudowy pocisków, ani na niezbędne fundusze. Zastojowi, a może nawet paraliżowi prac nad V-2 mogło zapobiec jedynie przekonanie wodza III Rzeszy do koncepcji broni rakietowej. Wernher von Braun zdołał uzyskać zgodę na zaprezentowanie mu możliwości V-2.
Rok 1930, elita niemieckiej inżynierii rakietowej. W białym kitlu po prawej Wernher von Braun. Fot. SPL/East News Pokaz odbył się w kwaterze Wilczy Szaniec pod Kętrzynem w lipcu 1943 roku. Naukowiec przygotował między innymi modele rakiety w przekrojach, a przede wszystkim film poglądowy. Wernher von Braun doskonale zdawał sobie sprawę z potęgi ekranu i słabości Hitlera do efektownych przedstawień. Film nakręcono z kilku kamer przy udziale profesjonalistów. Wykorzystano kolorowe negatywy najnowszej technologii. Lot V-2, pokazany z różnych perspektyw i zmontowany tak, by można było łatwo wyobrazić sobie grad rakiet spadających na wroga, zrobił na Hitlerze olbrzymie wrażenie. Zerwał się z fotela, żądając natychmiastowego uzbrojenia każdej V-2 w 10-tonową głowicę bojową (było to niemożliwe – mogły przenosić najwyżej tonę). W jego oczach pojawił się – jak relacjonował obecny na pokazie Walter Dornberger, szef od pocisków balistycznych Wehrmachtu – „dziwny błysk fanatyzmu". Von Braun osiągnął swój cel. „Chcę tylko zagłady – darł się Hitler – całkowitej zagłady!". Odtąd prace nad rakietą mogły ruszyć pełną parą. Był czwarty rok wojny, Rzeszy coraz bardziej brakowało pieniędzy i surowców, ale zdolny inżynier nie musiał się już liczyć z ograniczeniami. Hitler był pod takim wrażeniem wizji totalnych wiktorii roztaczanych przed nim przez elokwentnego naukowca, że aby wesprzeć prace nad V-2, zmniejszył fundusze na projekt budowy bomby atomowej – przynajmniej tyle dobrego z tego wyszło. Przyznał też von Braunowi tytuł profesorski i odznaczył go Krzyżem Rycerskim. Było to czwarte spotkanie genialnego wynalazcy z Hitlerem. Po raz pierwszy zetknęli się w 1934 roku, tuż po przejęciu władzy przez NSDAP. Przyszły konstruktor pocisków V-2 i rakiet nośnych Saturn, które zawiodły Amerykanów na Księżyc, był wtedy 22-letnim inżynierem. Szybko wyczuł, gdzie stoją konfitury, choć początkowo nie był pewien, czy to właśnie Hitler pozwoli mu po nie sięgnąć. W listopadzie 1937 roku chyba już nie miał wątpliwości, skąd wieje wiatr. Wtedy właśnie wstąpił w szeregi partii narodowosocjalistycznej. Nie ma dla niego usprawiedliwienia – było już wówczas jasne, czym jest hitleryzm, antysemityzm kwitł w najlepsze. Kolejnym etapem kariery było Waffen-SS. W szeregi tej formacji von Braun wstąpił jako oficer w 1940 roku. Zaczął jako Untersturmführer i po trzykrotnej promocji przez szefa SS i gestapo Heinricha Himmlera w czerwcu 1943 roku osiągnął rangę Sturmbannführera. Wernher von Braun tłumaczył po latach, że nie miał wyjścia. Że musiał zgodzić się na taką drogę kariery, by móc kontynuować badania naukowe. Fakty są jednak nie do podważenia – nikt nie przystawiał mu pistoletu do głowy, by konstruował dla Hitlera broń rakietową. Sam tego pragnął. Był wieloletnim aktywnym nazistą i czerpał z tego liczne korzyści. Jak ujął to historyk Michael Neufeld: zawarł pakt z diabłem.
Zbrodniarz bohaterem
O tym, kim był naprawdę Wernher von Braun, najwięcej mówią relacje amerykańskich żołnierzy wyzwalających fabrykę rakiet V-2 nadzorowaną przez utalentowanego Sturmbannführera SS. A także wspomnienia tych, którym udało się przeżyć pracę w niej. Na terenie fabryki, której personel stanowili więźniowie obozu koncentracyjnego, zastano stosy trupów zamordowanych i zagłodzonych ludzi.
Gdy w latach 70. ilustrowane francuskie czasopismo „Paris Match" opublikowało pochwalny artykuł o amerykańskim geniuszu techniki rakietowej, redakcja zaczęła otrzymywać listy od czytelników, którzy rozpoznali w bohaterze ze zdjęcia oprawcę z Mittelwerk. Według nich osobiście wydawał rozkazy egzekucji więźniów z zarzutem sabotażu. Guy Morand, członek francuskiego ruchu oporu, wspomina, jak von Braun rozkazał go skatować i uznawszy, że ciosy nie są dostatecznie silne, zachęcał podwładnych, by bardziej się przykładali. Powiedział też Morandowi, że właściwie zasłużył na stryczek, bo na pewno jest winny sabotowania prac. Wernher von Braun, rzecz jasna, wszystkiemu zaprzeczał. Był „tylko naukowcem". Robił, co mu kazano. O zbrodniach nie wiedział. Później, gdy było już pewne, że wiedział – zapierał się, że nie mógł zrobić nic, by im zapobiec. Oczywiście nigdy nie udowodniono mu niczego na sali sądowej – trudno wyobrazić sobie skalę katastrofy wizerunku USA, gdyby amerykański bohater okazał się nagle nazistowskim zbrodniarzem wojennym. Pod koniec życia von Brauna tyle różnego rodzaju zarzutów przeciekło jednak do opinii publicznej, że trudno byłoby dalej zamiatać problem pod dywan. Śmierć naukowca w roku 1977 wyciszyła zgiełk.
W służbie Amerykanom
Wernher von Braun przybył do USA w 1945 roku. Gdy było już jasne, że Niemcy przegrały wojnę, poddał się Amerykanom wraz ze stu kluczowymi osobami pracującymi nad V-2. Jako że sam generał Dwight Eisenhower wydał rozkaz, by dostarczyć całą tę radosną gromadkę do Stanów Zjednoczonych wraz ze stu rakietami V-2 lub komponentami do ich budowy, władze przymknęły oko na przeszłość naukowców.
Nawet gdy, jak to było w przypadku bliskiego współpracownika von Brauna Kurta Debusa, wojskowi śledczy ostrzegali, że to „zagorzały nazista", który „donosił Gestapo na swoich kolegów". Przeciwko wykorzystaniu Niemców w amerykańskim programie kosmicznym protestowało wielu, w tym Albert Einstein. Był to jeden z powodów, dla których przez pierwsze pięć lat ludzie von Brauna byli trzymani w odwodzie. W 1950 roku wdrożono ich do zakończonych w 1956 roku prac nad wojskową rakietą balistyczną Redstone, de facto opartą na unowocześnionej konstrukcji V-2. Dopiero w 1957 roku von Braun rozpoczął pracę przy amerykańskim programie kosmicznym. Najwyraźniej jego obecność wiele zmieniła, bo 31 stycznia 1958 roku, prawie cztery miesiące po wystrzeleniu przez Sowietów Sputnika, rakieta Juno I (zmodyfikowana Redstone) wyniosła na orbitę pierwszego satelitę świata Zachodu: Explorera 1. W tym samym roku powstała NASA, w której zespół von Brauna był odpowiedzialny za budowę rakiet nośnych Saturn. Dzięki wiedzy zdobytej przy pracy dla Hitlera Wernher von Braun i jego ekipa zbudowali rakiety, które najpierw wystrzeliły Amerykanów na orbitę, a potem pozwoliły polecieć im na Księżyc. Amerykański program kosmiczny to triumf nie tylko technologii, ale i narodowego cynizmu.