Rod Dreher. Opcja Benedykta czyli Jak przetrwać czas neopogaństwa

Obecna generacja ponosi konsekwencje idei zaakceptowanych wiele pokoleń temu. Skutkiem dawnych decyzji jest zagubienie religii. To o wiele poważniejszy kryzys niż zwykła rezygnacja z chodzenia w niedzielę do kościoła.

Aktualizacja: 05.08.2018 10:32 Publikacja: 05.08.2018 00:01

Rod Dreher. Opcja Benedykta czyli Jak przetrwać czas neopogaństwa

Foto: Fotorzepa/ Radek Pasterski

Pewnego ciepłego wieczora, późną jesienią, świeżo upieczona emerytka siedziała na ganku z sąsiadką. Rozmawiały o tym, co się dzieje na świecie. Było to na dwa tygodnie przed wyborami prezydenckimi, w których walczyli Donald Trump i Hillary Clinton. Sąsiadki zgadzały się ze sobą, że wszystko idzie ku gorszemu. Zastanawiały się, co się stało, że ich kraj znalazł się w tak trudnym położeniu. Pod względem kultury i wykształcenia rozmówczynie należały do klasy robotniczej, ale dzięki ekonomicznym i kulturowym przemianom drugiej połowy XX wieku, obie weszły w jesień życia, należąc do skromnej klasy średniej. Ameryka była bardzo hojna dla nich i dla ich rodzin.

Mimo to żadna nie była pewna świetlanej przyszłości swoich wnuków. Jedna opowiedziała o tym, jak w ciągu roku brała udział w sześciu przyjęciach bociankowych zorganizowanych dla przyszłych matek z rodziny i z kręgu znajomych. Żadna z tych młodych kobiet nie miała męża. Część z nich już wcześniej urodziła pozamałżeńskie dzieci. Obie starsze panie dobrze znały biedę i niepewność jutra. Nie potrafiły uwierzyć, że te młode kobiety są gotowe sprowadzić na świat dzieci i wychowywać je bez ojca, podwyższając tym samym prawdopodobieństwo dorastania przez nie w niedostatku. Zadawały też sobie pytanie, gdzie są ojcowie tych dzieci? Co się stało z młodymi mężczyznami?

Obie rozmówczynie były konserwatywnymi chrześcijankami, kategorycznie opowiadającymi się za życiem nienarodzonych. Nigdy by nikogo nie zachęcały do aborcji. Wolały, aby bez względu na konsekwencje, wszystkie dzieci się urodziły, niż żeby miano je zabić w łonie matek. A jednak trudno im było się pogodzić z powszechną akceptacją posiadania pozamałżeńskich dzieci. Obie urodziły się w latach 40. Wtedy tylko 2 procent białych Amerykanek rodziło dzieci bez ślubu. Obecnie ten wskaźnik sięga 30 procent (w sumie w USA jest 41 procent niezamężnych matek).

– Zupełnie, jakby świat się rozpadał – westchnęła w pewnym momencie jedna z sąsiadek.

– Cieszę się, że nie dożyję czasów, kiedy się całkiem rozpadnie – odparła druga.

Te kobiety niczego nie wymyślały. Świat tego pokolenia naprawdę rozsypuje się na jego oczach. Politolog Charles Murray udokumentował to zjawisko w jakże adekwatnie zatytułowanej książce z 2012 roku: „Coming Apart: The State of White America 1960–2010" (Rozpad: stan białej Ameryki w latach 1960–2010). Uczony skupił się w badaniach na białych przedstawicielach klasy robotniczej, chociaż przemiany społeczne i kulturowe, które zachwiały ich egzystencją, nie dotknęły wyłącznie białych. Podobnie lata 60. nie były początkiem rozpadu Ameryki, choć na pewno stały się punktem zwrotnym w tym procesie. Obecna generacja ponosi konsekwencje idei zaakceptowanych wiele pokoleń temu. Skutkiem dawnych decyzji jest zagubienie religii. To o wiele poważniejszy kryzys niż zwykła rezygnacja z chodzenia w niedzielę do kościoła.

Słowo religia pochodzi od łacińskiego czasownika religare, to znaczy „wiązać". Z socjologicznego punktu widzenia, religia to spójny system wierzeń i praktyk, dzięki któremu społeczność wierzących rozpoznaje swoją tożsamość i ustala sposoby postępowania. Te wierzenia i praktyki powinny być umocowane i wyrażać święty porządek zarówno egzystencji biologicznej, jak i transcendentnej. Opowiadają i odtwarzają historię, która jest spoiwem wspólnoty.

Historia to poemat

Ten proces wyraźnie przyśpieszył. Jak do tego doszło? W ciągu siedmiu wieków historia zanotowała pięć ważnych wydarzeń – punktów zwrotnych, których skutki zachwiały cywilizacją zachodnią i odarły ją z wiary przodków:

W XIV wieku przestano wierzyć w integralną więź Boga i Stworzenia lub, ujmując to w kategoriach filozoficznych, w więź łączącą rzeczywistość transcendentną i materialną.

W XVI wieku doszło do rozpadu jedności chrześcijaństwa i autorytetów religijnych w konsekwencji wybuchu reformacji protestanckiej.

W XVIII wieku oświecenie zastąpiło religię chrześcijańską kultem Rozumu, ograniczyło życie duchowe do sfery prywatnej i zapoczątkowało epokę demokracji.

W XVIII i XIX wieku rozpoczęła się rewolucja przemysłowa (ok. 1760–1840), a w wieku XIX i XX umocnił się kapitalizm.

W latach 60. XX wieku zaczęła się rewolucja seksualna i trwa do dziś.

Ten krótki zarys historii kultury Zachodu od połowy wieków średnich niewątpliwie wiele pomija i tendencyjnie podchodzi do intelektualnego pojmowania przyczynowości historycznej. Prawdę mówiąc, często to materialne konsekwencje pewnych wydarzeń były przyczyną powstania jakiejś idei. Na przykład odkrycie Nowego Świata i wynalazek prasy drukarskiej w XV wieku oraz pigułki antykoncepcyjnej w XX skierowały wyobraźnię człowieka ku rzeczom do tej pory niewyobrażalnym, ku myślom jeszcze nieznanym. Historia nie łączy wydarzeń liniowo, nie nadaje im żadnego określonego porządku. Historia to poemat, a nie sylogizm.

To znaczy opis roli, jaką idee, a zwłaszcza koncepcja Boga, odegrały w tych historycznych zmianach, pozwala nam na konceptualne zrozumienie natury obecnego kryzysu. Ogarnięcie tego obrazu, choć niekompletnego i uproszczonego, jest bardzo ważne. Dopiero wtedy uda nam się pojąć, dlaczego pokorna benedyktyńska droga może być tak potężną tamą na drodze prądów nowoczesności podmywających świat.

Według Charlesa Taylora ludzie średniowiecza żyli w „zaczarowanym świecie", tak niepodobnym do naszego, że nie potrafimy go sobie wyobrazić. My, ludzie ze współczesnego Zachodu, stoimy na brzegu, a nasi przodkowie spoglądali daleko, poza horyzont, tam, gdzie wzrok nie sięga. Intensywnie doświadczali Boskiej obecności w codziennym życiu. Religia towarzyszyła większości chrześcijan i zwolenników innych wyznań zawsze i wszędzie, nie tylko – co właśnie jest najistotniejsze – jako wiara, lecz także jako doświadczenie. W umyśle średniowiecznego chrześcijanina świat duchowy i materialny przenikały się nawzajem. Dzieląca je linia była cienka i podziurawiona. Można to ująć inaczej. Ludzie średniowiecza doświadczali świata w wymiarze sakramentalnym.

Słowo sakrament kojarzy nam się – i słusznie – z Kościołem. Na przykład chrzest jest sakramentem, podobnie jak Komunia Święta. Towarzyszą im specjalne rytuały, które uobecniają Bożą Łaskę, dokonując rzeczywistej przemiany uczestniczących w nich ludzi. W wiekach średnich sakramentalność miała o wiele szersze znaczenie. Ludzie tamtych czasów traktowali wszystko, co istnieje, nawet czas, jako do pewnego stopnia sakrament. Wierzyli, że Bóg jest wszechobecny i urzeczywistnia się w ludziach, miejscach i przedmiotach, przez które przepłynęła Jego moc. Święte miejsca i relikwie świętych dlatego tak silnie oddziaływały na ludzi średniowiecza, że Bóg nie był w nich obecny jako mglista duchowa istota, niby jakiś kamerdyner w milczeniu czuwający nad dworem. Jak pisze Taylor, Bóg był „fizyczną rzeczywistością, tak jak kamienie, rzeki i góry". Choć nawet wtedy toczono spory o ten szczególny sens tajemnicy Jego obecności, to nigdy nie powątpiewano, czy w ogóle jest obecny. Związek z Bogiem nadawał znaczenie światu materialnemu.

Odnaleźć porządek w chaosie

Człowiek średniowiecza wierzył, że rzeczywistość – czyli to, co było na pewno prawdziwe – istnieje poza nim, a on, pogrążony w ciemnościach po popełnieniu grzechu pierworodnego, nie potrafi jej w pełni zrozumieć. Ale mógł się do niej odnieść intelektualnie poprzez wiarę i rozum, a poznać dzięki przemianie serca. Istota Boga przenikała cały wszechświat w sposób, który trudno pojąć ludziom współczesnym, nawet wierzącym chrześcijanom. Chrześcijanie średniowieczni dosłownie traktowali słowa świętego Pawła zapisane w Dziejach Apostolskich: „W Nim bowiem żyjemy, poruszamy się i jesteśmy" (Dz 17, 28) oraz w Liście do Kolosan: „On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie" (Kol 17, 15).

Człowiek średniowieczny nie uważał się za wykluczonego z porządku naturalnego; wyobcowanie, które odczuwał, uznawał raczej za skutek grzechu pierworodnego, a więc katastrofy, która, tak jak on ją rozumiał, uniemożliwiała mu ujrzenie Dzieła Stworzenia w pełni i w prawdzie. Miał przylgnąć do Bożej Miłości i dostroić własne kroki do wielkiego kosmicznego tańca. Prawdziwość prawdy gwarantowało istnienie Boga, którego Logos, boska zasada porządku, najpełniej objawiła się w osobie Jezusa Chrystusa, ale jest do pewnego stopnia obecna we wszystkich dziełach Stworzenia.

Europa średniowiecza nie była chrześcijańską utopią. Kościół dławiła korupcja. Świat terroryzowała brutalna przemoc (nawet w Kościele). A jednak pomimo głębokiego zepsucia obyczajów ludzie średniowiecza przechowywali w wyobraźni wyraźną wizję zjednoczenia z Bogiem. W średniowieczu, za powszechną zgodą, ludzie rozumieli rzeczywistość w taki sposób, że stanowiła ona dla nich harmonijną całość, a dzięki temu odnajdywali porządek w chaosie.

Średniowieczna koncepcja rzeczywistości to idea pochodząca jeszcze z czasów przedchrześcijańskich. W książce „Odrzucony obraz" C.S. Lewis, który był z zawodu mediewistą, wskazywał, że Platon wierzył, iż dwie rzeczy mogą mieć ze sobą związek tylko za pośrednictwem trzeciej. W tym, co Lewis nazywał średniowiecznym „Modelem", wszystko to, co istniało, było związane z wszystkimi innymi istniejącymi rzeczami poprzez ich wspólną relację z Bogiem. Nasza relacja ze światem powstaje za pośrednictwem Boga, a nasza relacja z Bogiem za pośrednictwem świata.

Ludzkość nie przebywa w zimnym, pozbawionym sensu wszechświecie, lecz w Kosmosie, w którym wszystko ma znaczenie dzięki udziałowi w życiu Stwórcy. (...)

W średniowiecznym modelu wszystkie dzieła Stworzenia były połączone w złożoną całość, która obejmowała czas i przestrzeń. Osiągnął on szczyt w skomplikowanej, racjonalistycznej teologii, znanej jako scholastycyzm. Jej najwybitniejszym propagatorem był błyskotliwy dominikanin Tomasz z Akwinu (1225–1274).

Istotą nauki scholastycznej była zasada, że wszystkie rzeczy mają nadaną przez Boga podstawową naturę, niezależną od ludzkiej myśli. Ten pogląd nazwano „realizmem metafizycznym". Według Charlesa Taylora, z tej zasady wywodzą się trzy podstawowe fundamenty wspierające średniowieczną chrześcijańską utopię – czyli wizję rzeczywistości akceptowaną przez wszystkich ortodoksyjnych chrześcijan od samych początków Kościoła po późne średniowiecze:

Świat i wszystko, co się w nim znajduje, ma swoje miejsce w harmonijnym porządku ułożonym przez Boga, i jest pełne znaczenia. Wszystkie rzeczy są znakami wskazującymi na Boga.

Społeczeństwo ma umocowanie w tej wyższej rzeczywistości.

Świat jest przepełniony siłą duchową.

Zdaniem Taylora, te trzy filary musiały runąć, zanim na ich ruinach mógł powstać nowoczesny świat. I runęły. Nie stało się to od razu i nie stało się w prosty sposób. Ale się stało. (...)

Teologiem, który zrobił najwięcej, by powalić potężny dąb modelu średniowiecznego, czyli chrześcijański realizm metafizyczny, był franciszkanin z Wysp Brytyjskich, William z Ockham (1285–1347). Toporem, który wykuł wraz ze swoimi teologicznymi sojusznikami, była wielka idea, później nazwana nominalizmem.

W realizmie metafizycznym istota rzeczy jest powołana do istnienia przez Boga, a wynikająca stąd jej więź z transcendentnym porządkiem gwarantuje, iż posiada ona ostateczne znaczenie. To wskazuje, iż Dzieło Stworzenia jest spójne, ponieważ powstało w wyniku racjonalnej decyzji Boga i jest Jego objawieniem.

„Niebiosa głoszą chwałę Boga, dzieło rąk Jego nieboskłon obwieszcza", mówi Psalmista. Przeczucie, że świat materialny jest odbiciem działania transcendentnego porządku, było obecne w starożytnej filozofii i wielu religiach świata, nawet nieteistycznych, jak taoizm. Realizm metafizyczny wyjaśnia, że zachwyt, który odczuwamy wobec natury, piękna lub dobra, to intuicja, że musi być coś więcej niż to, czego doświadczamy zmysłami – i jest w pełni uzasadniona. Nie mówi nam ona, kim jest Bóg, ale wskazuje, że nie fantazjujemy: coś – a raczej Ktoś – tam jest.

Tomasz z Akwinu ujmuje to w ten sposób: „Wiedzieć, że ktoś się zbliża, to nie to samo, co wiedzieć, że zbliża się Piotr, nawet jeśli to właśnie Piotr się zbliża". Dzięki modlitwie i kontemplacji możemy budować na tym przeczuciu i dojść do poznania tożsamości Tego Jedynego, którego istnienie przeczuwamy. Na przykład, pragnienie znaczenia i prawdy, które odczuwają wszystkie istoty ludzkie, jak mówi David Bentley Hart, „jest po prostu objawieniem metafizycznej struktury całej rzeczywistości".

Ale czy gdy nieskończony Bóg objawia się poprzez skończoną materię, nie oznacza to ograniczenia? Ockham tak uważał. Odrzucił realizm metafizyczny z gorliwości, by chronić suwerenność Boga. Obawiał się, że realizm ogranicza Boską wolność działania. Dla Ockhama coś było dobre dlatego, że Bóg pragnął, aby takie było. To Bóg swoją suwerenną wolą nadaje znaczenie wszystkim rzeczom, nie ze względu na Jego istotę, ani na Jego udział w ich istnieniu, lecz dlatego, że tak brzmi Jego rozkaz. Bóg ma prawo dziś coś nazwać dobrym, a jutro tę samą rzecz złym.

Stary świat przestał poruszać wyobraźnię

Ta idea sugeruje, że przedmioty nie mają rzeczywistego znaczenia, tylko znaczenie im przypisane, a więc nie mają znaczącego istnienia poza umysłem. Stół to tylko drewno i gwoździe w jakiś sposób połączone ze sobą, dopóki nie nadamy mu znaczenia, nazywając je „stołem". (Nomen po łacinie oznacza „nazwa", stąd się wziął nominalizm).

Według Ockhama, Bóg jest wszechpotężnym bytem, całkowicie oderwanym od Stworzenia. Bóg musi być wolny, nauczał Ockham, inaczej Jego wolność działania będzie ograniczona prawami, które sam ustanowił. Prawdziwie wszechmocnego Boga nic nie może ograniczać. Jeśli coś jest dobre, to znaczy, że jest dobre, bo Bóg tak zdecydował. Zatem wola Boga jest ważniejsza niż intelekt Boga.

To brzmi jak rozważania o aniołach tańczących na główce szpilki, ale nie powinniśmy lekceważyć znaczenia teorii Ockhama. Średniowieczni metafizycy wierzyli, że natura wskazuje na Boga. Nominaliści już w to nie wierzyli.

Wierzyli, że natura nie ma żadnego wewnętrznego obiektywnego znaczenia, które można odkryć rozumem. Znaczenie pochodzi z zewnątrz – to znaczy jest narzucane z zewnątrz, przez Boga i dostępne dla istot ludzkich tylko dzięki wierze w Niego i w Jego objawienie.

Jeśli, Czytelniku, to twierdzenie ma dla ciebie sens, wtedy zaczynasz pojmować, jak rewolucyjny był nominalizm. To, co kiedyś było radykalną teorią, z czasem stało się dla większości ludzi podstawą rozumienia relacji między Bogiem a Stworzeniem. Sprawiło, że mógł powstać nowoczesny świat, ale, jak przekonamy się dalej, stworzyło też człowiekowi sposobność, aby mógł się postawić na miejscu Boga.

Idee nie pojawiają się w próżni. Jak ujął to C.S Lewis: „Bardzo dobrze, że wszystkim nam bliska jest idea, iż w każdej epoce umysł ludzki podlega głębokim wpływom przyjętego modelu wszechświata. Ale istnieje ruch dwustronny; model także podlega wpływom panującego stanu umysłu". Nominalizm wyłonił się z niepokoju cywilizacji w czasie, kiedy ludzie poszukiwali odmiany. Wieki średnie były epoką intensywnego przeżywania wiary i duchowości, ale jak udowodniły malarstwo i poezja XIV wieku, ludzkość niewiele później zaczęła odwracać spojrzenie od nieba i skierowała je ku światu.

Po Ockhamie tak zwani filozofowie naturalni – myśliciele, którzy studiowali przyrodę, prekursorzy naukowców – zaczęli się pozbywać metafizycznych ciężarów narzuconych im przez Arystotelesa i jego chrześcijańskich następców. Stwierdzili, że nie jest potrzebna żadna filozoficzna teoria, aby badać empirycznie zjawiska przyrody i wyciągać z tych badań wnioski.

Tymczasem w świecie sztuki i literatury zaczęto kłaść nacisk na przyrodę i jednostkę. Stary świat z jego metafizycznymi pewnikami, sformalizowaną hierarchią i skupieniem na duchowości stopniowo przestał poruszać wyobraźnię człowieka Zachodu. W sztuce stosowano coraz mniej symboli, mniej też było idealizowania, mniej tematów religijnych, a więcej spraw z życia zwykłego człowieka.

Model kosmosu zadrżał pod ciosami filozofii, ale wstrząsnęły nim do głębi przerażające wydarzenia spoza świata sztuki i idei. Wojny – a zwłaszcza wojna stuletnia między Francją a Anglią – rozbiły zachodnią Europę, która również w XIV wielu przeżyła straszliwą klęskę głodu. Najgorsza jednak była plaga czarnej śmierci, która zanim wygasła, zabiła od jednej trzeciej do połowy wszystkich Europejczyków. Niewiele cywilizacji zniosłoby takie traumatyczne wydarzenia bez potężnych następstw.

Z tych wszystkich wymienionych powodów Model się rozpadł. Realizm metafizyczny został pokonany. Z ruin wyłonił się nowy indywidualizm, doczesna światowość, która miała dać początek okresowi nazwanemu później renesansem. Ponadto klęska realizmu metafizycznego zapoczątkowała nową, dynamiczną fazę historii Zachodu, której kulminacją miała być rewolucja religijna.

Książka Roda Drehera, „Opcja Benedykta. Jak przetrwać czas neopogaństwa", przeł. Małgorzata Samborska, ukazała się przed kilkoma dniami nakładem Wydawnictwa AA.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Autor jest amerykańskim pisarzem (m.in. „How Dante Can Save Your Life"), starszym redaktorem i blogerem w „The American Conservative". Publikował teksty o religii, polityce, filmie i kulturze m.in. w „National Review", „The Weekly Standard", „The Wall Street Journal", „Los Angeles Times"

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Pewnego ciepłego wieczora, późną jesienią, świeżo upieczona emerytka siedziała na ganku z sąsiadką. Rozmawiały o tym, co się dzieje na świecie. Było to na dwa tygodnie przed wyborami prezydenckimi, w których walczyli Donald Trump i Hillary Clinton. Sąsiadki zgadzały się ze sobą, że wszystko idzie ku gorszemu. Zastanawiały się, co się stało, że ich kraj znalazł się w tak trudnym położeniu. Pod względem kultury i wykształcenia rozmówczynie należały do klasy robotniczej, ale dzięki ekonomicznym i kulturowym przemianom drugiej połowy XX wieku, obie weszły w jesień życia, należąc do skromnej klasy średniej. Ameryka była bardzo hojna dla nich i dla ich rodzin.

Pozostało 96% artykułu
Kościół
KEP: Edukacja zdrowotna? "Nie można akceptować deprawujących zapisów"
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kościół
Kapelan Solidarności wyrzucony z kapłaństwa. Był oskarżony o pedofilię
Kościół
Polski biskup rezygnuje z urzędu. Prosi o modlitwę w intencji wyboru następcy
Kościół
Podcast. Grzech w parafii na Podkarpaciu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
"Rzecz w tym"
Ofiara, sprawca, hierarchowie. Czy biskupi przemyscy dopuścili się zaniedbań w sprawie pedofilii?