Obowiązek używania języka polskiego: kiedy klub został clubem

Choć przepisy przewidują obowiązek używania języka polskiego, nikt się tym nie przejmuje

Publikacja: 02.03.2013 00:46

Ilekroć Katarzyna Kłosińska, sekretarz Rady Języka Polskiego PAN, przylatuje do Gdańska, irytuje się angielską nazwą Lech Walesa Airport. Skarg na nazwy obiektów publicznych jest dużo. Niestety narzędzi, aby zdyscyplinować właścicieli obiektów, Rada Języka Polskiego nie ma.

– Nie badamy, czy coś jest zgodne z ustawą czy nie. Nie mamy do tego żadnych kompetencji. Nie prowadzimy stałego monitoringu nazewnictwa. Pełnimy funkcje opiniodawczo-doradcze w zakresie używania języka polskiego – wyjaśnia Katarzyna Kłosińska.

Tylko w dwóch przypadkach grozi grzywna za to, że nie używa się języka polskiego

Sekretarz RJP zaprzecza jednak, aby to było martwe ciało, jak czasami twierdzą niektórzy złośliwcy. Przekonuje, że do biura Rady w ciągu tygodnia przychodzi kilkadziesiąt listów z prośbą o poradę lub opinię w sprawach np. imion, nazw towarów lub nazewnictwa ulic. Choćby jak pisać generał. Małą czy dużą literą, w skrócie z kropką czy pełnym słowem? A może w ogóle unikać podawania stopnia wojskowego, tylko umieszczać na tabliczkach imię i nazwisko? Na anglicyzmy na szyldach albo w witrynach sklepowych nikt się szczególnie nie skarży.

– Kiedy jednak otrzymujemy sygnał, reagujemy, zwracamy uwagę, przekonujemy. Nie możemy jednak nikogo do niczego zmusić – mówi Katarzyna Kłosińska.

Odzew na apele bywa różny. Przekonać udało się na przykład władze Poznania, aby zrezygnowały z nazwania nowego budynku dworca kolejowego „Poznań Główny City Center".

Także włodarze Gdańska zrezygnowali z nazwania wybudowanego na Euro 2012 stadionu „Baltic Arena". Rada argumentowała, że po pierwsze stadion to nie arena, po drugie ten potworek językowy nie ma nic wspólnego ani z językiem polskim, ani z angielskim.

W ogłoszeniach o pracę firmy posługują się angielskimi odpowiednikami polskich stanowisk

W apelu do prezydenta Rada podniosła, że przeciwko nazwie „Baltic Arena" przemawiają także względy praktyczne. „Nazwa ta będzie oczywiście przez zdecydowaną większość Polaków czytana z polska , tzn. baltikarena, co dla Anglików wymawiających »Baltic Arena« jako boltykerine jest równie śmieszne jak dla Polaków »Arena Bałtycka« wymawiana przez Anglików".

Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska, z pokorą podszedł do interwencji. Przyznał, że nie powinno się polskiego języka zaśmiecać obco brzmiącymi nazwami, i wyjaśnił, że nazwa była tymczasowa, ponieważ miasto, starając się o organizację u siebie rozgrywek piłki nożnej, musiało marketingowo przebić się w świecie. Dzisiaj stadion nazywa się „PGE Arena Gdańsk". Od nazwy głównego sponsora.

Przekonać nie udało się natomiast władz Szczecina. Miejscowy basen nazywa się więc Floating Arena. Argument, że zgodnie z art. 10 ustawy o języku polskim „napisy i informacje w urzędach i instytucjach użyteczności publicznej, a także przeznaczone do odbioru publicznego (...) sporządza się w języku polskim", na samorządowcach nie zrobił żadnego wrażenia.

Kto na straży

Przepisy ustawy o języku polskim obowiązującej od 1999 roku w preambule stwierdzają  m.in., że język polski stanowi dobro narodowej kultury i podstawowy element narodowej tożsamości, której ochrona jest konieczna w procesie globalizacji.

Odpowiedzialność karną za naruszenie obowiązku używania języka polskiego na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej ustawa przewiduje w dwóch przypadkach: kontaktach przedsiębiorca–konsument oraz przy wykonywaniu przepisów z zakresu prawa pracy. Naruszenie tych obowiązków jest wykroczeniem podlegającym karze grzywny, od 20 zł do 5 tys. zł.

Na straży poprawności używania języka polskiego w tych obszarach ustawa postawiła: prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, Inspekcję Handlową, powiatowych i miejskich rzeczników konsumentów oraz Państwową Inspekcję Pracy. To właśnie te instytucje (oprócz PIP) czuwają, aby nazwy towarów (herbata ma nazywać się herbatą, a nie tea), usług, ofert, warunków gwarancji, faktur, rachunków i pokwitowań, jak również ostrzeżeń i informacji dla konsumentów, a także instrukcji obsługi, informacji o właściwościach towarów i usług podawane były w języku polskim. Obowiązek używania języka polskiego dotyczy również  reklam.

Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów bardzo rzadko stwierdza złamanie przepisów ustawy o języku polskim. Jeśli wykrywane są nieprawidłowości, to niejako przy okazji.

W ubiegłym roku prezes UOKiK wydał tylko jedną decyzję w takiej sprawie, przeciwko PLL LOT. Spółka na swojej stronie internetowej nie zamieściła informacji o opłatach dodatkowych w języku polskim, co jednocześnie stanowiło naruszenie przepisów o ochronie konkurencji i konsumentów.

– Prezes nie skierował zawiadomienia do sądu o ukaranie grzywną, ponieważ przedsiębiorca dobrowolnie i szybko usunął nieprawidłowość – informuje Agnieszka Majchrzak z UOKiK.

Częściej na wymierzanie kar decyduje się Inspekcja Handlowa. W ubiegłym roku złożyła do sądów trzy wnioski o ukaranie. Sama nałożyła 45 mandatów na łączną kwotę 10 950 zł. Na 1277 kontroli nieprawidłowości dopatrzyła się w 99 przypadkach. Najczęściej był to brak instrukcji w języku polskim (w odniesieniu do 64 produktów). Reszta to m.in. złe nazewnictwo.

– Na przykład w nazewnictwie włókien pojawiały się takie kwiatki jak polynosic, baumwole. Czy kolory bronzo, bluemarine albo capuccino.   Te oznaczenia mogą być trudne do zrozumienia dla konsumentów – mówi Agnieszka Majchrzak z UOKiK.

Wywieszki nie przeszkadzają

– Generalnie koncentrujemy się na tym, czy dany produkt spełnia wymagania zasadnicze, to znaczy, czy nie stanowi zagrożenia dla bezpieczeństwa i zdrowia. Kanonem każdej kontroli jest sprawdzenie produktu pod kątem ustawy o języku polskim. Nie ma jednak podstaw do oceny, że jest źle na tym odcinku – zapewnia Andrzej Sawicki, zastępca Mazowieckiego Wojewódzkiego Inspektora Inspekcji Handlowej w Warszawie.

Inspektorzy nie kontrolują oznaczeń sklepów ani szyldów, ponieważ nie mają takiego obowiązku.

– Nikt się na wywieszkę „sale" nie skarży. A nawet gdyby hipotetycznie uznać, że jest naruszeniem ustawy w obrocie konsumenckim, co moim zdaniem nie występuje, to jaka jest tego szkodliwość?  Żyjemy w Europie – mówi Andrzej Sawicki.

Cleaning lady, czyli sprzątaczka

Tak dobrze już nie jest, jeżeli chodzi o ogłoszenia rekrutacyjne, w których roi się od anglicyzmów. Pracodawcy szukają managera zamiast kierownika, leadera, a nie brygadzisty i shop-assistanta, a nie ekspedientki. Tak nazwane stanowisko, nawet w małej rodzinnej firmie, podnosi prestiż pracodawcy.

– Jestem w stanie zrozumieć firmy o zasięgu globalnym, które mają swoje oddziały w różnych krajach i muszą swoje struktury opisywać w sposób jednolity – mówi Katarzyna Kłosińska, sekretarz Rady Języka Polskiego.

–  Firmy zawsze się wytłumaczą, że w ten sposób skracają proces rekrutacji, bo mają zgłosić się osoby, które rzeczywiście biegle posługują się językiem obcym – zwraca uwagę Anna Majerek, rzeczniczka prasowa Okręgowego Inspektoratu Pracy w Krakowie.

– Wątpię, aby to stanowiło naruszenie przepisów ustawy o języku polskim. Umowa o pracę jest dokumentem z zakresu prawa pracy, anons może być oceniany jako oferta na gruncie prawa cywilnego – dodaje Kamil Kałużny z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Łodzi.

Państwowa Inspekcja Pracy monitoruje wprawdzie pojawiające się w mediach ogłoszenia, ale jedynie pod kątem dyskryminacji.

– Sprawdzamy, czy nie stawiają poszukujących pracy w gorszej pozycji ze względu na płeć lub wiek – wyjaśnia Danuta Rutkowska z Głównego Inspektoratu Pracy.

Ustawa o języku polskim za wykroczenie uznaje jedynie czyn polegający na sporządzeniu na terytorium RP w obrocie lub przy wykonaniu przepisów prawa pracy umowy lub innego dokumentu wyłącznie w języku obcym. To oznacza, że nawet  jeśli taki pracownik pracuje dla zagranicznego pracodawcy i posługuje się wyłącznie językiem obcym, to i tak musi otrzymać umowę o pracę sporządzoną w języku polskim.

Również wszelkie dalsze czynności z zakresu prawa pracy muszą być wykonywane w naszym języku. Dotyczy to także licznych obowiązków informacyjnych przewidzianych chociażby w art. 29 ust. 3 kodeksu pracy. Także wtedy, gdy podczas realizacji umowy o pracę zagraniczny szef będzie chciał zmienić warunki pracy, ich wypowiedzenie musi złożyć podwładnemu w języku polskim. Również tego języka musi używać, stosując sankcje porządkowe wobec pracownika i wypowiadając umowę o pracę.

Ustawa dopuszcza możliwość sporządzenia tych dokumentów jednocześnie w wersji lub wersjach obcojęzycznych (dla obywateli RP) albo też w języku obcym na wniosek pracownika nim władającego, niebędącego obywatelem polskim.

Przedstawiciele PIP nie przypominają sobie jednak, aby kiedykolwiek interweniowali w sprawie dokumentów pracowniczych sporządzonych niezgodnie z ustawą o języku polskim.

Jak z zaśmiecaniem języka radzą sobie w Europie

W wielu krajach językoznawcy i elity kulturalne występują przeciwko zbyt dużej ilości (głównie angielskich) zapożyczeń w języku, jednak ograniczenia prawne w tym względzie należą do rzadkości. W latach 90. ustawę przewidującą kary finansowe za  zaśmiecanie języka forsował francuski minister kultury Jacques Toubon, została ona jednak uznana za niekonstytucyjną. Kontrowersyjną ustawę o ochronie języka wprowadziła Słowacja, tyle że pozostaje ona raczej martwą literą prawa. Żądania wprowadzenia kar za „zaśmiecanie języka ojczystego" pojawiły się podczas styczniowych demonstracji rosyjskich nacjonalistów, choć nie ma szans na ich wprowadzenie ze względu na wielojęzyczność Federacji Rosyjskiej. W Niemczech Peter Ramsauer, minister transportu, zainicjował akcję „oczyszczenia języka niemieckiego" – w swoim resorcie zakazał używania takich słów, jak ticket, laptop czy travel management i zażądał używania ich niemieckich odpowiedników. Spodziewa się, że w ślad za nim pójdą szefowie innych resortów. W wielu państwach Europy rośnie niechęć do zalewu anglosaskich zapożyczeń wspierana przez kręgi akademickie. Żądania zachowania czystości języka stały się przedmiotem debaty publicznej w Norwegii i Szwecji, z powodu bliskiego pokrewieństwa z angielskim liczba zapożyczeń jest tam szczególnie duża. —Jarosław Giziński

Ilekroć Katarzyna Kłosińska, sekretarz Rady Języka Polskiego PAN, przylatuje do Gdańska, irytuje się angielską nazwą Lech Walesa Airport. Skarg na nazwy obiektów publicznych jest dużo. Niestety narzędzi, aby zdyscyplinować właścicieli obiektów, Rada Języka Polskiego nie ma.

– Nie badamy, czy coś jest zgodne z ustawą czy nie. Nie mamy do tego żadnych kompetencji. Nie prowadzimy stałego monitoringu nazewnictwa. Pełnimy funkcje opiniodawczo-doradcze w zakresie używania języka polskiego – wyjaśnia Katarzyna Kłosińska.

Pozostało 95% artykułu
Konsumenci
Pozew grupowy oszukanych na pompy ciepła. Sąd wydał zabezpieczenie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sądy i trybunały
Dr Tomasz Zalasiński: W Trybunale Konstytucyjnym gorzej już nie będzie
Konsumenci
TSUE wydał ważny wyrok dla frankowiczów. To pokłosie sprawy Getin Banku
Nieruchomości
Właściciele starych budynków mogą mieć problem. Wygasają ważne przepisy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Prawo rodzinne
Przy rozwodzie z żoną trzeba się też rozstać z częścią krów