Rzecz kupioną w sklepie internetowym można co do zasady zwrócić w ciągu 14 dni od daty jej otrzymania. Są jednak wyjątki. Nie można oddać kupionych w ten sposób: żywności, płyt z muzyką, które zostały odpakowane, czy plików z grą komputerową, gdy już ściągnięto ją z serwera. Sęk w tym, że ustawa o prawach konsumenta nie przewiduje wszystkich wyjątków i okoliczności, co prowadzi do sporów.
Nietypowa rzecz
W takiej sytuacji znalazł się sprzedawca części motoryzacyjnych. Konsument kupił w jego sklepie internetowym sterownik silnika do luksusowego samochodu. Przedsiębiorca twierdzi, że uprzedzał, by ten upewnił się, czy część pasuje do tego konkretnego silnika. Sterownik został zamontowany w silniku, zaprogramowany i dopiero wtedy okazało się, że nie jest kompatybilny z wersją silnika samochodu klienta. Teraz domaga się on zwrotu pieniędzy i chce odstąpić od umowy. Szkopuł w tym, że w tym wypadku – jak twierdzi sprzedawca – nie da się po raz drugi zaprogramować sterownika. I przedmiot o wartości kilku tysięcy złotych nadaje się do wyrzucenia.
– Sprzedaży takiego sterownika nie możemy zaliczyć do umów, w odniesieniu do których ustawa o prawach konsumenta wyłącza prawo odstąpienia, w związku z czym konsumentowi teoretycznie przysługuje prawo do zwrotu rzeczy w terminie 14 dni – mówi Joanna Affre, adwokat z kancelarii Affre i Wspólnicy.
Konsument ponosi jednak odpowiedzialność za zmniejszenie wartości rzeczy, gdy korzystał z niej w sposób wykraczający poza konieczny do stwierdzenia jej charakteru, cech i funkcjonowania.
– Jeżeli przedsiębiorca jasno i zrozumiale informuje o cechach przedmiotu i wyraźnie zastrzega, że źle dobrany sterownik po uruchomieniu staje się bezużyteczny, to konsument, który mimo to go zamontował, powinien ponieść odpowiedzialność za zmniejszenie jego wartości – w tym przypadku 100 proc. wartości rzeczy – zaznacza Joanna Affre. Dodaje, że w takiej sytuacji sprzedawca nie musi zwracać pieniędzy.