Duda w Brukseli miał okazję do spotkania w cztery oczy z Donaldem Trumpem. I na plus należy zaliczyć to, że był to kontakt znacznie bardziej przyjazny niż ten, którego doświadczył premier Czarnogóry. Duda wymienił z Trumpem uprzejmości, zaprosił go do Polski, a Trump zaproszenie przyjął choć konkretów wciąż brak. Na tym skończyła się jednak polsko-amerykańska dyplomacja na najwyższym szczeblu.
I teraz wszystko zależy od perspektywy. Z perspektywy premiera Czarnogóry osiągnęliśmy sukces – bo obyło się bez ręcznego przestawiania polskiego przywódcy na miejsce wyznaczone mu przez Trumpa. Ale z perspektywy Angeli Merkel czy Emmanuela Macrona wygląda to inaczej. Merkel zdążyła już odwiedzić Trumpa w Waszyngtonie, Macron zjadł z Trumpem lunch w rezydencji amerykańskiego ambasadora w Brukseli. Jakby nie patrzeć – spośród wierzchołków Trójkąta Weimarskiego wypadamy w tej konkurencji najbardziej blado.
To powinno dać do myślenia architektom naszej polityki zagranicznej. Kiedy rząd przegrywał walkę o zablokowanie reelekcji Donalda Tuska w UE pojawiły się głosy, że to piękna porażka, bo Polska stawia się w ten sposób w forpoczcie przeciwników skostniałej UE i gra na nowe rozdanie w Europie, w którym do głosu dojdą eurosceptycy – a wtedy my będziemy mogli powiedzieć: byliśmy pierwsi.
Ta przepowiednia jednak się na razie nie sprawdziła. Ale nawet gdyby się sprawdziła to Trump pokazuje nam jak będą wyglądały relacje w Europie Narodów. Dla prezydenta USA Europa to Berlin, Paryż i Londyn. Ba, na świecie ważniejsze niż Polska są dla Trumpa obecnie nie tylko takie kraje jak Rosja czy Chiny (co zrozumiałe), ale nawet Filipiny czy Arabia Saudyjska. Niezależnie od tego jak bardzo wstajemy z kolan i stajemy na palcach – strategicznym sojusznikiem USA się nie stajemy. Na razie bowiem naszym największym sukcesem w kontaktach z administracją Trumpa jest spotkanie Jarosława Kaczyńskiego z Tedem Mallochem, od którego Biały Dom właśnie się odciął.
Dodajmy więc do siebie dwa do dwóch – eurosceptycy nie wzięli Unii szturmem, a prezydent USA Donald Trump nie spieszy się do tego, by odwiedzić Warszawę – ba nie widzi nawet potrzeby, by przy okazji przebywania w jednym miejscu z prezydentem Dudą uciąć sobie z nim dłuższą pogawędkę. A skoro tak, to być może należałoby rzadziej pouczać państwa UE, a częściej próbować zająć we Wspólnocie miejsce, w którym będziemy mogli decydować o jej działaniach? Bo fakty są takie, że tylko w takim układzie nasza rola nie ogranicza się do bycia rubieżą Zachodu.