Polityka to pasja. Nazwijmy ją pasją obywatelską. To właśnie dzięki niej udawało się wygrywać strajki sierpniowe, czy potem skutecznie odsuwać od władzy komunistów w 1989 roku. Ta pasja zmiany osłaniała trudne reformy początku lat 80. i motywowała do głosowania na AWS.
Ale zwycięstwa tuczą. Formacja sukcesu, która rozpoczęła przebudowę Polski, „obrosła w tłuszcz”, by zacytować słowa sławnej niegdyś piosenki. Pasja stopniała jak lodowy sopel. Zostało ledwie zaangażowanie i profesjonalizm, a to trochę za mało, by napędzać polską politykę. I właśnie otrzymaliśmy tego czytelny dowód.
Trudno odmawiać liderom opozycji profesjonalizmu, czy zaangażowania. Grzegorz Schetyna zrobił pewnie najwięcej z historycznych przywódców środowisk liberalnych. Dokonał niemożliwego. Skleił skonfliktowane dotąd partie. W sposób ryzykowny dla własnej formacji rozdysponował głosy na listach. Osiągnął wiele, ale przegrał. Bo zabrakło pasji. Kiedy obserwowałem liderów list Koalicji Obywatelskiej widział niemal doskonały bezruch. Któż inny prócz Róży Thun atakował atrakcyjnymi spotami w internecie? Kto brylował w mediach społecznościowych mobilizując lojalistów ugrupowań wolnościowych? Włodzimierz Cimoszewicz? Andrzej Halicki z plakatu z Trzaskowskim w tle?
Myślę, że to ważny problem większości utuczonych nazwisk z „jedynek”. Zabrakło kreatywności i pasji. Tej samej kreatywności, która podpowiedziała Karolowi Karskiemu, by nagrać infantylny, ale popularny w sieci spocik w zbroi. Tej samej agresji i pasji, z którą szedł do wyborów w 2015 roku wygłodniały i napędzany „przemysłem pogardy” PiS.
Czy twórców KO stać jeszcze na tą kreatywność i pasję? A może to już sprawa przebrzmiała, fala która dawno odbiła się od brzegu, a polska polityka czego na kogoś nowego? Taką intuicję potwierdzają wyniki wyborów.