Jest w obecnej kampanii wyborczej coś paradoksalnego. Mimo opinii o profesjonalizmie PiS partia ta popełnia poważne błędy komunikacyjne. Cały czas ujawniane są też informacje, które kładą się cieniem na dobrej opinii o kadrach tego ugrupowania – jak choćby ujawnione w weekend przez TVN niejasne powiązania byłego ministra finansów i nowego szefa NIK z właścicielami hostelu na godziny w kamienicy, która jeszcze niedawno do niego należała. Mimo to PiS idzie do wyborów jak taran i na razie ani ujawniane przez media informacje, ani wysiłki opozycji tego nie zmieniają.
Przykładem błędów komunikacyjnych była sprawa zmian w naliczaniu ZUS dla przedsiębiorców. Sprawa, którą można było szybko przeciąć, ciągnie się niemal od dwóch tygodni. Bo dwa weekendy temu, gdy PiS przedstawiał swój program, zabrzmiała deklaracja o powiązaniu składek na ZUS z dochodem. Na lepiej zarabiających przedsiębiorców padł blady strach. Dziś płacą bowiem ryczałtem ok. 1300 zł. Gdyby płacili proporcjonalnie do dochodu, zarabiający ok. 15 tys. musieliby oddać państwu nawet połowę środków, którymi dziś dysponują. Przedstawiciele PiS zamiast sprawę zwyczajnie sprostować, atakowali media, które sprawę drążyły, za rzekome rozsiewanie fake newsów.
Przedstawione przez PiS w sobotę informacje mają rozwiać wątpliwości. Lepiej zarabiający nic nie stracą, zyskają zaś ci, którzy zarabiają mniej. Musiano się zorientować, że brak precyzji wywołał panikę nawet wśród tych prowadzących działalność gospodarczą, którzy sympatyzują z partią rządzącą. Dlatego premier Mateusz Morawiecki wystąpił w roli obrońcy małego biznesu i przedstawił szczegółowe wyliczenia. Choć PiS popełnił w tej sprawie polityczny błąd, na końcu spróbował obrócić sprawę na swoją korzyść, przedstawiając premiera jako tego, kto przynosi dobre wieści.
Czy wyborcy to „kupią"? Niewykluczone, skoro, sądząc po sondażach, wielu wierzy w opartą na fałszywym założeniu opowieść o zbawczej dla kraju i jego gospodarki roli PiS.
Ze słów polityków partii rządzącej wypowiadanych w tej kampanii wyłania się obraz Polski po 1989 r. jako miejsca rozgrabianego na prawo i lewo, w którym szalała bieda i słychać było „płacz Polaków". Dopiero PiS przyszedł i zrobił porządek. A to przecież kłamstwo. Partia Jarosława Kaczyńskiego hojnie rozdziela owoce wzrostu gospodarczego, który nie wziął się znikąd. To owoc ciężkiej pracy milionów Polaków po 1989 r. PiS może dziś rozdawać pieniądze rodzinom z dziećmi, emerytom, zwalniać młodych z podatku, a małym przedsiębiorcom obniżać składki ZUS, bo jesteśmy jednym z niewielu krajów na świecie, który może się pochwalić nieprzerwanym od 30 lat wzrostem gospodarczym. Mafie VAT-owskie oszukiwały państwo i dobrze, że PiS z nimi walczy. Ale pieniądze do budżetu płyną nie z lewych faktur, lecz z podatków od realnego bogactwa, które na co dzień wypracowują Polacy, ciężko pracując, prowadząc biznesy, inwestując, ryzykując własne pieniądze w nadziei na przyszłe zyski.