Ustawa ws. dyscyplinowania sędziów to właśnie taka chińska pułapka na opozycję. PiS wrzucając ten temat w momencie, gdy – za sprawą zmagań z prezesem NIK Marianem Banasiem, znalazł się w politycznej defensywie – przenosi piłkę w ten rejon boiska, w którym czuje się zdecydowanie pewniej i gdzie może sam narzucać narrację. Spór o reformę sądownictwa jest bowiem dla partii rządzącej znacznie wygodniejszy niż pytania o to, jak to możliwe, by wywodzący się z PiS były minister finansów, nazywany „kryształowym” i desygnowany na ważne stanowisko państwowe, nagle stał się tym złym, który na dodatek nie słucha Jarosława Kaczyńskiego, okopał się w Izbie i zaczyna ostrzeliwać Ministerstwo Sprawiedliwości. PiS ma z NIK-iem problem, bo w tej sprawie nawet twardy elektorat tej partii musi zadawać sobie pytania jak w Polsce po czterech latach rządów PiS, Polsce, która nie jest już w ruinie (w jakiej – według PiS – miała być za rządów PO-PSL), sprawę Mariana Banasia nagłaśniają media, a nie odpowiednie, powołane do tego służby. Pod tym względem sprawa obecnego szefa NIK przypomina trochę aferę taśmową – tam pojawiło się pytanie, dlaczego służby nie ochroniły polityków przed nagrywaniem ich prywatnych rozmów, tu – nie sposób nie zadać pytania, gdzie były służby, gdy Marian Banaś obejmował tekę ministra finansów i gdy starał się o stanowisko prezesa NIK.
Tymczasem w kwestii sądownictwa PiS wraca na wygodny teren. Ci, którzy sprzeciwiają się reformie sprawiedliwości w wykonaniu PiS-u – i tak nigdy na partię Jarosława Kaczyńskiego nie zagłosują. Ci, którzy te reformy popierają, tylko przyklasną autorom projektu ustawy, że ci zamierzają utrzeć nosa sędziom. Dla dużej grupy obywateli nie jest to jednak temat wzbudzający żywe emocje. To już nie 2017 rok, gdy Polacy masowo wychodzili na ulice w obronie niezawisłości sądów. Wtedy PiS zwolnił, ale ostatecznie swoją reformę przeprowadził – a większość Polaków tego w ogóle nie odczuła, więc – jak się wydaje – przestała się tą kwestią przejmować uznając ją za kolejny element politycznego sporu w Polsce, a nie zagrożenie dla fundamentów państwa prawa.
Przede wszystkim jednak PiS wpycha opozycję we wspomnianą wcześniej chińską pułapkę. Instynktowną reakcją polityków opozycji jest powrót do wojennej, radykalnej retoryki – już pojawia się bicie na alarm, że PiS wyprowadza Polskę z Unii Europejskiej, że to stan wojenny w sądownictwie, że to powrót do PRL etc. etc. Problem polega na tym, że taka retoryka to mobilizowanie i przekonywanie już przekonanych. Ludzi, którzy na co dzień nie siedzą w okopach polsko-polskiej politycznej wojenki może to jedynie zniechęcać do polityki w ogóle – bo opisywanie rzeczywistości w taki sposób nijak się ma do samej rzeczywistości. PiS nie chce wyprowadzić Polski z UE, i nie zacznie w nocy aresztowań sędziów – więc język debaty o reformie PiS-u należałoby dostosować do tego, co rzeczywiście się dzieje. Jak w chińskiej pułapce – trzeba wepchnąć palce głębiej: spokojnie zapowiedzieć fundamentalne zmiany w noweli ustaw w Senacie, podkreślić, że proponowane przepisy osłabiają niezawisłość sędziów, a na koniec dodać: no a teraz wróćmy do problemu prezesa NIK.
W pojedynku na miny i wielkie słowa opozycja jest skazana na porażkę. Przerzucanie się polexitami i porównaniami do PRL sprowadza bowiem wszystko do starcia twardych elektoratów PiS i opozycji. A akurat na tym polu PiS ma liczebną przewagę.