Czy Aleksander Łukaszenko zdecyduje się na zmiażdżenie siłą protestów, czy po prostu znów ogłosi się zwycięzcą wyborów? Odpowiedzi nadal nie znamy, a napięcie na Białorusi rośnie z godziny na godzinę. Nikt jednak nie ma już wątpliwości, że Łukaszenko nie zechce ot tak ustąpić. – Ukochanej się nie porzuca – powiedział o swoim stosunku do białoruskiego państwa, które utożsamia wyłącznie ze sobą. Do głowy mu nie przychodzi, że może być odwrotnie: to ukochana może porzucić.
A tak jest tym razem. Białoruś nie ma bowiem za co kochać swego władcy – niedającego się wymienić ani niczego nauczyć. Wraz ze zwolennikami nadal tkwi on umysłowo w czasach swej młodości, w latach 80. ubiegłego stulecia, gdy na Białorusi najważniejsze były traktory orzące pola. Jak bardzo Łukaszenko i ci zwolennicy nie przystają do obecnych czasów, do XXI wieku, słychać było podczas jego ostatniego przemówienia. Audytorium stanowiło 2,5 tys. starzejących się urzędników drzemiących w wygodnych fotelach, jakby za oknem nadal był ZSRR ze swymi apatycznymi sekretarzami generalnymi, a na świecie nie było internetu i Elona Muska.
Ta szara masa zadowolona ze swego statusu pod wodzą prezydenta blokuje wszelkie zmiany, ale i możliwości społecznego awansu na Białorusi. Chcą, by na zawsze już wszystko pozostało tak, jak jest. Nazywają to stabilnością. W ich świecie nie ma miejsca dla młodzieży, która nie może się nigdzie przebić: ani w biznesie, ani w administracji czy na uczelniach. Wszystkie miejsca są zajęte, a wszystkie wyjścia są dla nich nawet nie tyle zamknięte, ile zabetonowane. Dla tych, którzy nie chcą emigrować lub którym pandemia bardzo to utrudniła, jedyna droga prowadzi na ulicę, by protestować. Wykształceni i ci już z doświadczeniem potrafią do wyrażenia swej niezgody wykorzystać wszystko to, co świat oferuje, w tym internet.
Jedyny wniosek, jaki z kolei wyciągają z tego ich przeciwnicy – na czele z prezydentem – to konieczność odcięcia kraju od internetu i XXI wieku, i jeszcze powrót do czasów, gdy pałki i czołgi, rozstrzygały o wynikach sporów politycznych. Jednak nawet oni nie są w stanie oderwać Białorusi całkowicie i na stałe od świata. Po tygodniu blackoutu kraj i tak będzie musiał wrócić do rzeczywistości oraz swoich nierozwiązanych problemów.