Nie ma wątpliwości, że zwycięzcą sejmowej rozgrywki o ratyfikację decyzji o zasobach własnych Unii Europejskiej jest Prawo i Sprawiedliwość. Wygrał na tym Mateusz Morawiecki, który nie tylko wynegocjował unijny budżet i fundusz ratunkowy, ale jeszcze był w stanie przeprowadzić przez Sejm ratyfikację, której sprzeciwiał się Zbigniew Ziobro i jego Solidarna Polska. Cieszyć może się też lider PiS Jarosław Kaczyński. Nie tylko osiągnął cel, ale też przy okazji doszło do potężnego rozłamu w opozycji. Im bardziej skłócona opozycja, tym dla niego lepiej.
Ale radość prezesa PiS nie może być pełna. Głosowanie pokazało, że prawica jest zjednoczona tylko z nazwy. Zbigniew Ziobro ogłosił swój sprzeciw, cała jego partia zagłosowała solidarnie, w dodatku jeszcze dwóch innych posłów Klubu PiS sprzeciwiło się ratyfikacji. Kaczyński jest więc skazany na to, by nieustannie lawirować między Ziobrą a Jarosławem Gowinem w poszukiwaniu poparcia dla każdej kolejnej ustawy. Gra o unijne fundusze to gra o dobry punkt startowy w kolejnej kampanii wyborczej, której osią ma być nie tylko Krajowy Plan Odbudowy, ale też finansowany w dużej mierze z kolejnego budżetu Nowy Ład. Jednak nim do tej kampanii dojdzie, Kaczyński musi liczyć się z realiami, ambicjami Ziobry z jednej strony, a z drugiej z Gowinem, który nie ma teraz interesu żyrować demontażu resztek praworządności.
Ale też i opozycja ma o czym myśleć. Lewica, choć poddana została potężnej presji, choć oskarżano ją o kolaborację z PiS, choć Czarzastemu, Biedroniowi i Zandbergowi obóz liberalny urządził prawdziwe piekło, wytrwała do końca. Okazało się, że nie wystarczy już, by Platforma tupnęła i oskarżyła kogoś o to, że jest sojusznikiem Kaczyńskiego, by potulnie położył uszy po sobie i stanął w szeregu za Borysem Budką. Pod tym względem to głosowanie może się okazać znamienne, bo przełamuje monopol Platformy na opozycji. Może się to okazać zmianą olbrzymią, bo to sygnał, że inny model opozycyjności – w stylu Lewicy lub Szymona Hołowni (którzy zagłosowali za ratyfikacją) – na serio może zacząć konkurować z tym, co przez ostatnie sześć lat proponowała Platforma. Liderzy PO postanowili walczyć o palmę najbardziej antypisowskiej części opozycji. Z pewnością najbardziej rozochoceni wyborcy to docenią, lecz pytanie, czy dla szerokich rzesz elektoratu to strategia zrozumiała. Patrząc na to, jak PO rozegrała sprawę ratyfikacji, aż trudno uwierzyć, że niecały rok minął od naprawdę dobrej, nowatorskiej i zakończonej fenomenalnym wynikiem kampanii Rafała Trzaskowskiego.
Powody do zadowolenia może mieć za to Lewica. Założyła, że Kaczyński wcale nie jest skazany na przegranie głosowania w Sejmie, bo wcześniej poparcie zagwarantowali mu Razem i Polska 2050, jak też posłowie niezrzeszeni, liczono się też z tym, że nie będzie jedności w PSL. W tym momencie postanowiła więc coś przy tym ugrać, próbując narzucić PiS-owi swoje warunki, a przy okazji odróżnić się od Platformy. A przede wszystkim nie głosować przeciw unijnym pieniądzom, bo to dla większości wyborców jest stawką wtorkowego głosowania.
Dlatego można się spodziewać, że to właśnie Lewica i Polska 2050 w najbliższym czasie poprawią swoje sondażowe notowania, wyglądać zaś można spadków Platformy. Bo to Hołownia ma szansę przejąć teraz wyborców niechętnych PiS – wszak to on nie siadł z premierem Morawieckim do stołu negocjacyjnego – ale równocześnie poparł ratyfikację, wiedząc, że wyborcy opozycji wyżej sobie cenią członkostwo Polski w UE niż satysfakcję ze zrobienia na złość Zjednoczonej Prawicy.