Prawie cała prasa europejska przyniosła we wtorek na tytułowych stronach zdjęcie pięknej blondynki z zaplecionym dookoła głowy warkoczem. Taką od czasów ukraińskiej pomarańczowej rewolucji zna ją cały świat. Od czasów hetmana Chmielnickiego jest to najbardziej popularna postać z Ukrainy, zresztą nieustępująca mu pod względem stanowczości i siły charakteru. Tylko w odniesieniu do Polski Julia Tymoszenko wyznaje inne poglądy, bliskie Giedroycia i moim. Piękna pani, obrana jednym głosem większości, nie będzie miała słodkiego życia na kijowskim tronie. Z jednej strony opozycja działająca pod batutą dotychczasowego szefa rządu Wiktora Janukowycza z Partii Regionów. Z drugiej - prezydent Wiktor Juszczenko, który jej nie lubi i bardzo jej się boi. Juszczenko w ogóle nie ceni kobiet w życiu politycznym. Mimo stosunkowo młodego wieku wyznaje poglądy z XIX stulecia, według których kobiety powinny siedzieć w kuchni, rodzić i wychowywać dzieci.

Co prawda zgodził się pod silną presją opinii publicznej na premierostwo pani Tymoszenko, ale podczas głosowania w parlamencie świecił nieobecnością. Gdy jej o tym donieśli, tylko smutno mrugnęła. Juszczenko nie jest wzorem dżentelmena.

Jeszcze polityczne temperamenty nie ostygły, gdy już za kulisami zaczęły się rozgrywki pod egidą “kanclerza” Wiktora Bałogi (szef Sekretariatu Prezydenta), człowieka z Zakarpacia, gdzie w elicie politycznej dominują wpływy skłonnej do intryg mentalności węgierskiej. Bałoga jest szarą eminencją prezydenta, bez wielkich ambicji politycznych, ale rozmiłowanym w zakulisowym sterowaniu polityką. O wiele inteligentniejszy od samego prezydenta, jest jego mentorem.

Chcieli odepchnąć Julię od kierowania rządem. Byłaby dla nich wygodniejsza - przejściowo - jako szef opozycji. Wówczas zdołaliby przeforsować tajny plan Bałogi i Juszczenki o uchwale parlamentu, że prezydenta wybiera nie jak dotychczas naród, lecz parlament. Julia im te plany pokrzyżowała i dlatego, klaszcząc i winszując jej, zgrzytają zębami i szykują plany następnego rokoszu.