Ukraińcy nie rozumieją, dlaczego nowy polski rząd zabrał się do naprawiania stosunków z Rosją, nie biorąc pod uwagę ich obaw. Przez poprzednie ekipy zostali przyzwyczajeni, że suwerenna i prozachodnia Ukraina to bezpieczna Polska. A dziś czują się lekceważeni – tym bardziej że równocześnie na co dzień przed polskimi konsulatami i na przejściach granicznych nie szczędzi się im drobnych upokorzeń.
Są trzy możliwości zmiany polskiej polityki wobec Ukrainy. Po pierwsze – rząd Tuska za wszelką cenę chce się odróżniać od rządu Kaczyńskiego. A w wypadku Kijowa miła atmosfera czy uśmiechy nie byłyby, w przeciwieństwie do Berlina czy Brukseli, żadną zmianą.
Po drugie – nowa władza nie rozumie znaczenia dotychczasowej polityki wobec wschodnich sąsiadów.
Po trzecie – działanie rządu jest jak najbardziej przemyślane. W pełni świadomie postanowiono, że Polska ma teraz uprawiać ściśle praktyczną politykę wschodnią – zabiegać o pewne i tanie dostawy gazu, sprzedać jak najwięcej mięsa i paszy. Ekipa Tuska nie chce przeszkadzać przedsiębiorczym ludziom w robieniu interesów, a te na Wschodzie robi się przede wszystkim z Rosją. Podobnie czyni wiele innych państw. Nie zaprzątają sobie głowy tym, czy Ukraina powinna zmierzać na Zachód, czy należy wspierać jej dążenia do NATO i Unii Europejskiej. Tyle że te inne państwa leżą w innej części świata, mają inną historię i inne interesy.
Wszystkie trzy warianty nie świadczą dobrze o nowej polityce wschodniej. Ale dwa pierwsze dają nadzieję. Że rząd kiedyś zrozumie, jakie interesy ma Polska za wschodnimi granicami. Chociaż odrobienie strat nie będzie łatwe.