Szef PKOl przecież zdaje sobie sprawę, że te dwa światy mieszają się nieustannie. Jako weteran pionu propagandy Związku Młodzieży Socjalistycznej, a potem PZPR, wie, jak komuniści grali kartą sportową, by usypiać społeczeństwo czy osiągać cele w polityce międzynarodowej. Chiny nie robią dziś nic innego. Sowieci w 1980 roku wysiedlili poza Moskwę prostytutki psujące wizerunek stolicy światowego proletariatu. Chińczycy równają stare dzielnice z ziemią i są gotowi skąpać we krwi dowolne miejsce imperium, by pokazać, że "spokój panuje w Pekinie".
Czemu protestuje się teraz, a nie w 2001 roku, gdy organizację igrzysk Chinom przyznawano, pyta Nurowski i ironizuje: "czy wtedy to były jakieś inne Chiny, czy ta sama ChRL?". Otóż protesty były. Po drugie konstrukcja tego argumentu jest kompromitująca. To tak, jakby adwokat w sądzie rzekł: "Mój klient zabijał kiedyś i go nie potępialiście, więc czemu chcecie go dziś karać za to, że dalej zabija?".
Nurowski brnie głębiej – broniąc chińskich władz, atakuje USA za "niedawne łamanie podstawowych praw obywatelskich" i pyta, czemu nie bojkotowano Ameryki, gdy prześladowano Murzynów. Ryzykowna paralela, która wiedzie do stworzenia swoistego cennika. W ciągu pół wieku okupacji Tybetu Chińczycy zabili tam milion dwieście tysięcy ludzi. Ile jest wart dla Nurowskiego jeden zakaz startu w biegu akademickim dla Afroamerykanina? Stu zabitych? Tysiąc? Dwadzieścia tysięcy? Czy ma gotowy przelicznik?
A jeśli tak bardzo Nurowski troszczy się o prawa obywatelskie, to może opowie, jak dbano o nie w PRL?
Jak niepokornym sportowcom niszczono kariery, szykanowano, wcielano siłą do ludowego wojska, zastraszano, oplatano siecią agentów? W końcu prezes PKOl jako były agent wywiadu wojskowego PRL w tej materii musi mieć niemałą wiedzę operacyjną.